sobota, 4 maja 2013

Z Córkami w kawiarni...

Wczoraj późnym popołudniem Jaśniemąż zaproponował: pojedźmy do kawiarni.
Matka: serio, chce ci się wychodzić, pogoda paskudna, błoto, pada...
Jaśniemąż: ale pomyśl - 15 minut w jedną stronę, 15 w drugą, w kawiarni się zajmą jedzeniem, co nas bezboleśnie przybliży do pory spania, odpoczniesz...

Przekonał mnie - zbieramy się.
Ubrałam Córkę Młodszą, zmusiłam (werbalnie) Córkę Starszą do ubrania się samodzielnie, ubrałam się sama, przebrałam Córce Młodszej sweter, bo się zdążyła polać wodą, uczesałam włosy Córki Starszej, Jaśniemąż się ogarnął...

Wychodzimy.
Błoto jak cholera, Córka Starsza się ślizga i mnie obryzguje (tylko ona w kaloszach, a ja lawiruję w baletkach - sic!), ale w sumie już się przyzwyczaiłam, że czysta do ludzi nie wychodzę, zawsze mnie któraś czymś upaprze...

Córki zapięte w fotelikach - jedziemy.
Przez 10 minut Córka Starsza się wydziera:
 "Jacek i Barbara, zakochana para, Jacek i Barbara, zakochana para....", a po 10 minutach pyta mnie błyskotliwie:  "Mamo, a co to jest ta Barbara?" (w obronie Córki Starszej nadmienię jedynie, że Córka nie zna żadnej Barbary, ani nawet Basi...).

Dojechaliśmy, doszliśmy, zamawiamy: loda dla Córki Starszej i wafelka dla Młodszej, ciastko "na spółę" da Córek, kawa biała dla Jaśniemęża, latte dla Matki - a jak już za wszystko zapłaciliśmy, to jeszcze się okazuje, że Córka Starsza chce rurkę z bitą śmietaną, no a skoro ona chce to Córka Młodsza też - więc jeszcze dwie rurki poprosimy...
Córka Starsza zjada loda i bardzo się spieszy, bo ona tą rurkę już chce, więc gryzie tą lodową kulkę i narzeka że ją "zęby zimnią", to jej mówię, żeby wolniej jadła, to nie, bo rurka czeka (lód na stoliku, na swetrze i połowie twarzy - ale luz, chusteczki są). Zjadła loda, zabiera się za rurkę - pyszna podobno.
Córka Młodsza zjada ciastko (oczywiście Córka Starsza pilnuje żeby dla niej zostało, zwłaszcza ta różowa warstwa), ale skoro Córka Starsza je juz rurkę to ona też - więc się zaczyna przygoda z wypadającą bitą śmietaną (spodnie, stół, jeansy Jaśniemęża).
W tzw. międzyczasie udaje mi się posłodzić nasze kawy, ja nawet trochę wypijam.
Córka Młodsza postanawia się przemieścić do Matki, co kończy się wylaniem połowy mojego latte (moje spodnie, kanapa, podłoga i stół).
Córki kończą konsumpcję i przez kolejne 10 minut Córka Starsza powtarza jak mantrę: "kończycie już? idziemy już?" (tu Matka z Jaśniemężem wspominają jak sami jako szczyle torturowali w ten sposób własnych rodziców:)), a Córka Młodsza zaczepia ludzi, tańczy i liże szybę lodówki, za którą leżą ciastka...

Odpoczęłam. Tiaaaa....
*chciałam jeszcze posta ozdobić zdjęciem latte, ale po wpisaniu w wyszukiwarkę: latte i wybraniu opcji: grafika, ukazało się mym oczom dupsko w przezroczystych majtach i mi się odechciało (5 rząd po prawej) ;)))


4 komentarze:

  1. Łaaa... To naprawdę tak strasznie bywa? Wszystko przede mną w takim razie... :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Oooo przypomniałaś mi dlaczego dawno nie byłam w kawiarni\restauracji. Przypuszczam, że mój mąż będzie Ci wdzięczny, bo ostatnio mu jęczałam, żeby wyjść do ludzi. Powróciły wspomnienia - już mi się odechciało wszelkich wypraw ;)

    OdpowiedzUsuń

Komentuj, na zdrowie!

AddThis