sobota, 31 sierpnia 2013

Obrazek dla Agnes i Moniki

W piątek z rana u Matki na FB odbyła się "potyczka intelektualna nr 2".
Tym razem trzeba było rozszyfrować, co Córka Młodsza miała na myśli mówiąc do Matki:  
"tatala chcie a-góle". 

Myślałam, że będzie ciężko, że Córka Starsza będzie bezrobotna, a tu... zagadka rozwiązana ekspresowo, a poprawna opowiedz brzmiała: "Natala chce na górę" :D
Agnes i Monika zasłużyły sobie na dzieła z dedykacją...

Negocjacje z Córką Starsza:
Matka: mam do Ciebie córeczko ogromną prośbę...
Córka Starsza: jaką?
Matka: trzeba dwa dzieła zrobić...
Córka Starsza: znowu obiecałaś?
Matka: znowu...
Córka Starsza: dobrze, namaluję Ci, ale najpierw muszę się napić...  A wiesz jak pije DAMA W OPRESJI?
Matka: nie... (?!)
Córka Starsza: o tak. (tu nastąpiła prezentacja - wyjaśniam: wg Córki "dama w opresji" pije z wyprostowanym małym palcem)
Matka: a Ty jesteś damą w opresji?
Córka Starsza: no tak, bo kto niby ma te dzieła robić?!

"Dama w opresji" wytworzyła dwa dzieła.
Podobne, bo stwierdziła, że dzisiaj ma "tylko jeden pomysł"...

Tematyka: autoportret z żołędziami 

piątek, 30 sierpnia 2013

Erotyk

Przyszedł.
W jeansach i t-shircie.
Przyniósł ze sobą powiew czegoś świeżego, nowego.
Zrobiłam kawę: parzoną, w filiżance, z pralinką na spodeczku (czekoladową, z cytrynowym wnętrzem).
Wsypał dwie łyżeczki cukru, energicznie wymieszał.
Wypił zachłannie - mimo, że z pewnością parzyła go w usta.
Wypił zachłannie, bo przecież czasu tak mało.
Wypił zachłannie, bo w końcu nie na kawę tu przyszedł.

Córki tymczasem zjadły śniadanie, ale tak jakoś... byle jak.
Lekko skrępowane Jego obecnością... Zwykle mama jest przecież tylko dla nich, a dzisiaj... On!
Posadziłam Córki na kanapie, włączyłam im bajki - przepadły w świecie magicznych zdarzeń i postaci. 

Zaczęło się.
Starał się być cicho...
Starał się stanąć na wysokości zadania...
Starał się spełnić pokładane w nim oczekiwania i nadzieje.

Skończył gwałtownie, szybko.
Wcześniej zawsze trwało to dłużej...
Ale przecież... nie ważne jak długo, jak intensywnie - ważne z jakim efektem...
Efekt był... bardziej niż zadowalający.

Wyciągnął swą dłoń w mym kierunku...
Nie pozostało mi już nic innego...
Oto nadszedł moment zapłaty...

Wręczyłam mu 200 zł i zamknęłam za nim drzwi.

Przegląd pieca zrobiony, można zacząć sezon grzewczy.



środa, 28 sierpnia 2013

Szoping z Córkami vol. 2

Matka wyjścia nie miała i choćby z siebie wyjść miała - na szoping numer dwa z Córkami pojechała...
Tych, którzy nie czytali, zapraszam do zapoznania się z częścią pierwszą historii - TUTAJ.

"Newergejwap" - nie udało się za pierwszym, uda się za drugim.

Celem wyprawy było:
* pozyskanie drogą kupna:  pudełka śniadaniowego wraz z bidonem, worka na kapcie, kapci do szkoły, obuwia jesienne dla obydwu Córek.
Celem wyprawy nie było:
* zbankrutowanie.

Matka zaatakowała w pierwszej kolejności hYpermarket - skarpetki i rajtuzy potrzebne na gwałt!
No i co było na wejściu, no co?
Koszulki.
Z Monsterhaj. OMG!

Matka: dzwoń do taty...
Córka Starsza: tatusiu kochany jest taka sprawa jedna do obgadania...
Jaśniemąż (na głośnomówiącym, cobym mogła sytuację kontrolować): jaka córeczko?
Córka Starsza: bo ja byłam dzisiaj na szczepieniu i byłam bardzo dzielna i nie płakałam (oż Ty bestio przebiegła!)
Jaśniemąż: no to super, jestem z Ciebie dumny!
Córka Starsza: no to sobie kupię bluzkę z monsterhajką...
Jaśniemąż: co? Jaką bluzkę?
Córka Starsza: no z monsterhajką, należy mi się JAK BYK!

Bluzka w koszyku, skarpety w koszyku, rajtuzy w koszyku.
I już już Matka się z przysłowiową gąską wita, kasa na horyzoncie majaczy...
Gdyby nie Córka Młodsza... Córka Młodsza zawiesiła się na dziale papierniczym. Konkretnie - uwiesiła się na jednej z półek i wyszarpuje zeszyt z zacięciem godnym Pudziana ciągnącego ciężarówkę...
Podchodzę do Córki, omiatam spojrzeniem sytuację - zniszczeń na ten moment brak. Próbuję zatem wziąć Córkę Młodszą za rękę i udać się w kierunku gąski - tfu! - kasy.
Ale nie - opór mi stawia niespełna dwuletnie dziecko.

Matka: no chodź córeczko!
Córka Młodsza: nie! Chcie bebe!
Matka: jakie bebe?
Córka Młodsza: to chcie!

Szarpie za zeszyt. Jezusie, po kiego grzyba jej zeszyt?! No dajcie spokój!
Wydaję komendę: idziemy. Córka Młodsza siada na podłodze i uderza w ryk.
Oddycham głęboko, podchodzę do dziecka gotowa raz jeszcze przyjrzeć się przyczynie afery.

Matka: które bebe chciałaś, pokaż mamie.

Córka Młodsza wskazuje na zeszyt, 32 kartki, w grube linie - atrybut niezbędny każdemu małemu dziecku, wszak w każdej kurna chwili może zacząć pisać (sarkazm, jasny gwint!)...
Biorę do ręki zeszyt, a z okładki szczerzy się do mnie durnie Baranek Shaun.
Dobra, no już doooobra - będzie Córka Młodsza miała ten zeszyt - cena: 2 zł wydaje się Matce nie być zbyt wygórowaną jak na cenę... świętego spokoju.

Poza skarpetkami, rajtuzami, koszulką z monsterhajką, zeszytem z barankiem udaje się Matce kupić również: granatową kokardkę, taką na prezenty.

Matka: a to skąd się wzięło?
Córka Starsza: no Siaśka wzięła z półki, a jak już wzięła to nie można odłożyć, to wrzuciłam do koszyka...

I w ten sposób Córka Starsza zastosowała w praktyce zasadę: "towar macany należy o macanta"...


***
Matka z hYpermarketu wychodzi z myślą, że teraz to się dopiero zacznie...
Iskry, wióry, samozapłon...
Jak żywe stoją Matce przed oczami potyczki sprzed dwóch tygodni...

I tu Matka przeżywa zaskoczenie roku.

W ciągu 5-ciu (słownie: pięciu) minut Córka Starsza wybiera: worek na buty (z Barbie baletnicą), pudełko śniadaniowe i bidon (z... Barbie baletnicą).
Jak to z Barbie baletnicą?
Przecież miało być z monsterhaj i koniec kropka?!
Nie wiem, nie kumam, nie zagłębiam się w temat, coby przypadkiem nie zasiać ziarna niepewności u Starszej...

W ciągu kolejnych 5-ciu (słownie: pięciu) minut Córka Starsza decyduje się na kapcie do szkoły: szarawe, w brokatowe kropki.
Jak to brokatowe kropki? Przecież brokat jest pase...
Nie wiem, nie kumam, nie zagłębiam się w temat - j.w.


***
Buty jesienne. D.U.P.A.
Nie ma, nie pasują, za duże, za małe, ciasne z prawej strony, ciasne z lewej strony...

Udaje się za to Matce wygrzebać na końcówce wyprzedaży gumiaki...
Dwie pary pięknej urody kaloszy - po 30zł sztuka - hurej!
Zręcznie manewrując między regałami - Matka tak prowadzi Starszą latorośl, aby oczom jej nie ukazały się kalosze z barbie (69zł) lub kalosze z monsterhaj (89zł) - to mogłoby pogrzebać radość Matki, oj mogłoby...

A ad butów jesiennych... Będą w kaloszach popitalać na jesień Córki obie, bo Matka ma już po dziurki w nosie przymierzania im butów wszelakich. Czuje się jak Al Bundy. Koniec z tym! Ot co!


***
Jeszcze tylko Ronald McDonald i do domu...
Idziemy.

Córka Starsza: a wiesz mamo, Smerfy to już powinny wyjść z mody...
Matka: dlaczego?
Córka Starsza: no bo już mam smerfa, to teraz inne rzeczy powinni dawać w hepimilach.

Słyszał Pan, Panie Ronaldzie?! 

Tłum ludzisków taki, że szpilki nie wetkniesz - usiąść nie ma gdzie. 
Żarcie mało ambitne, sadzam więc Córki na wolnych krzesłach, które wolnymi pozostają tylko dlatego, że brak przy nich... stolików.
Frytki na kolanach, soczki w łapkach - jedzą.

Córka Starsza: no to niezły szoł robimy, tak jeść bez stolików...

Oj tam... Szołtajm i do domu!!!


***
Myślała Matka, że jeszcze tylko Ronald i do domu?
Matka się myliła.
Córka Starsza: a lody mamusiu?

No to jeszcze tylko lody i do domu...


***
Jedziemy do domu.
W aucie cisza, Córki lody liżą.
Po chwili odzywa się Starsza:
"mamo, będziesz miała cudowny zapach w aucie, lodowy, o smaku gumy balonowej..."

What? WHAT?!

Córka Młodsza zasnęła. Lód - cudowny, o smaku gumy balonowej - wypadł z rączki...

Cudownie. Po prostu c.u.d.o.w.n.i.e...

wtorek, 27 sierpnia 2013

Obrazek dla Magdy

Wczoraj potyczka intelektualna była u Matki na FB wieczorową porą.
Trzeba było rozszyfrować, czego Córka Młodsza chciała od Matki łażąc za nią i domagając się: "ha-haj". Jako pierwsza (i jedyna :) ) znaczenie "ha-haj"  odgadła Magda.

Zgonie z obietnicą - zmusiłam więc Córkę Starszą do wykonania dzieła z dedykacją...

Matka: namalujesz obrazek dla jednej Pani?
Córka Starsza: a dlaczego?
Matka: bo Cię o to baaardzo proszę...
Córka Starsza: ale dlaczego ja?
Matka: bo obiecałam, że to Ty namalujesz...
Córka Starsza: ale jak Ty obiecałaś to Twój problem kochana mamo (bezczelna!)
Matka: oj proszę!
Córka Starsza: no dobra... (łaskawca!)
Matka: to co namalujesz?
Córka Starsza: mogę zaprojektować monsterhajkę...
Matka: super! A trudne jest takie projektowanie?
Córka Starsza: oczywiście! Trzeba UWAŻANIA I OSTROŻNOŚCI.
Matka: a co to znaczy?
Córka Starsza: UWAŻANIE, tzn., żeby nie wyjeżdżać za linię, a OSTROŻNOŚCI, żeby cały plan się nie zawalił...

Oto dzieło wykonane z UWAŻANIEM (no momentami uważanie umykało kredkom) i OSTROŻNOŚCIĄ:
Monsterhajka Wilkołaczka z diamentem i dwoma welonami... i dużo kokardek.



czwartek, 22 sierpnia 2013

Seks

Kolacja.
Córka Młodsza je, Córka Starsza marudzi.

Bajka.
Córka Starsza ogląda, Córka Młodsza marudzi.

Hasło: do spania.
Córka Młodsza marudzi, Córka Starsza, mówi że "jeszcze nie jest śpiąca, nie i koniec kropka".

Mycie Córki Młodszej.
Córka Młodsza ryczy, Córka Starsza pyta: "co jej robicie?"

Córka Młodsza śpi.
Córka Starsza ogląda bajkę, a w tzw. międzyczasie - maluje, śpiewa, ozdabia swój notes naklejkami, przerzuca gazetki, szuka koników... Zwariuję!

Jaśniemąż - w tzw. międzyczasie - reanimuje dużego laptopa, bo zasilacz nowy zdobyty. Obchodziliśmy się bez dużego chyba ze 3 lata - bazując na małym laptopie i tablecie. Ale duży to duży. I napęd ma na płyty... Reanimuje więc.

Matka - w tzw. międzyczasie - ogarnia chałupę, coby rano nie zejść na zawał serca, że taki syf zostawiła sama sobie (a jakże!). I jeszcze zakupy rozpakowuje i upycha po szafkach. I jeszcze gary myje. I jeszcze pranie wiesza...
I tak wieczór w wieczór. Orka na ugorze.

Córka Starsza śpi. Jupitajej!

Jaśniemąż: wiesz co teraz będzie?
Matka: seks?
Jaśniemąż: poszukam sobie Football Managera 2008 i pogram... 3 lata nie grałem!

Czyli reanimacja laptopa się powiodła...
Seksu nie ma.
Football Manager2008 jest.
Foch też jest.
Koniec kropka.


wtorek, 20 sierpnia 2013

Męska końcówka

Kobieto, jeżeli posiadasz w domu męża / narzeczonego / konkubenta / chłopaka, to najprawdopodobniej posiadasz również w domu... męską końcówkę.
Tak na 90% ją w domu masz. Nie na 100%, bo wiadomo - wypadki chodzą po ludziach, nie wszyscy są tacy sami, generalnie: różnie to bywa...
Jeżeli posiadasz w domu chłopa, a wraz z nim męską końcówkę - to najprawdopodobniej owa męską końcówka często widywana jest w... lodówce.
Najprawdopodobniej oczywiście - tak w około 80% przypadków. Nie na 100%, bo wiadomo - różnie bywa, ludzie są różni, chłopy różne, a męską końcówkę można też zobaczyć w: łazience, na salonach, w szafkach kuchennych, na kuchence, a nawet w piekarniku...

Ja osobiście chłopa w domu - w osobie Jaśniemęża - posiadam.
Męska końcówka atakuje mnie nieprzerwanie od lat 11 - bo tyle razem mieszkamy.
Najczęściej dopada mnie w kuchni, rzadziej w łazience, sporadycznie w sypialni i salonie.

Przyznam szczerze do bólu - męska końcówka mnie irytuje swym panoszeniem się po domu.
11 lat i wciąż się do tej męskiej końcówki przyzwyczaić nie mogę.
Wciąż mnie zaskakuje jej obecność. Irytuje mnie jej widok, często również smak...

Matka: dlaczego nie wyrzuciłeś kartonu po mleku, tylko mi pusty w lodówce zostawiasz?
Jaśniemąż: no przecież nie jest puste - końcówka została...
(no faktycznie - łyżkę stołową mleka można by wycisnąć z tej końcówki)

Matka: dlaczego opakowania po serku nie wrzuciłeś do zlewu, tylko wstawiłeś pusty pojemnik do lodówki?
Jaśniemąż: przecież nie będę jedzenia wyrzucał - końcówka jest.
(tak - na kromkę dla krasnoludka)

Matka: czemu w lodówce stoi wielka miska z plastrem ogórka kiszonego i ćwiartką pomidora?
Jaśniemąż: końcówka sałatki.
(ciekawe kto ją doje, tę końcówkę...)

Matka: a rolki po papierze toaletowym to nie łaska wyrzucić?
Jaśniemąż: przecież tam jest jeszcze końcówka papieru...
(tia tia - w/w krasnoludek by mógł ewentualnie użyć do wytarcia krasnoludkowego tyłka... )

No męska końcówka po prostu...

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Starość

Do Sąsiadów zza płota przyjechała na dłuuugi weekend rodzina. 
Konkretnie: 2 osoby. W bardzo konkretnym wieku: babcia (lat 86) i dziadek (lat 85).

Jeżeli mam dożyć tak sędziwego wieku to życzyłabym sobie dożyć go właśnie tak, jak Oni.
Takiej starości bym się nie bała.
Samodzielnej, zaradnej, optymistycznej, niebolącej...

Cieszyłam oczy tą STAROŚCIĄ, chłonęłam ją - popijając kawą i częstując się domowym ciastem...

***
Poznali się 10 lat temu - Ona była wówczas wdową od 7 lat, On był wdowcem od roku.

Dziadek: ja już na Babcię miałem oko wcześniej, ale dopiero jak Żona zmarła, to się na Babcię zaczaiłem.
Babcia: no zaczaiłeś się, jak cholera! Wcale się nie czaiłeś...
Dziadek: ... i zaproponowałem chodzenie, ale krótkie, bo przecież długo chodzić nie będziemy w tym wieku... Więc po pół roku chodzenia wzięliśmy ślub.

***
Babcia ma swój dom i Dziadek ma swój dom - po ślubie zamieszali razem w domu Babci.

Babcia: Dziadek to wcześnie rano wstaje i na rowerze po bułki jedzie. A jak jedzie po bułki, to po drodze wstępuje do tego swojego domu i go sobie wietrzy...
Dziadek: tak, bo Babcia stwierdziła, że Ona woli u siebie, jakbym gdzieś na lewiznę poszedł, albo umarł, to Ona u siebie będzie

***
Piątek, przed 12 w południe, raczymy się kawą, plotkujemy... Z pokoju wylania się Babcia...
Babcia: łoo matko, czemuście mnie nie obudzili, na Anioł Pański zaraz będą dzwonić... A Dziadek gdzie polazł? Muszę go iść poszukać, coby mi się na jakąś babę nie zapatrzył. A śniadanie to jadł? Muszę zapytać...

Poszła.

***
Babcia wyciąga siatkę leków. Zażywa jedną tabletkę po drugiej. Pytamy na co te piguły i czy coś Jej dolega.

Babcia: eee tam dolega. To wymysły doktorki, ale miła jest to jej słucham. Mi to tylko ręka dolega, co to sobie ją na rowerze uszkodziłam dwa miesiące temu...



Zdjęcie z archiwum Teatru Polonia




piątek, 16 sierpnia 2013

6 ZNAKÓW

Nigdy nie wierzyłam w znaki, szklane kule, tarota, ani nawet we Wróżbitę Macieja...
Od około miesiąca działy się jednak w moim życiu dziwne rzeczy.
Znaki?

1. W pierwszych tygodniach lipca dopada mnie wstręt do kawy (pisałam o tym TUTAJ).
Wstręt do kawy?! Jak można nie pić kawy?! Na szczęście po jakiś 3 tygodniach mija - ufff. 

2. Robię Córkom herbatę. Gotuję wodę, przygotowuję kubki, cukier, herbatę w torebkach - zalewam.
Kubki podaję Córkom. Cukier i herbatę chowam do szafki. Czajnik chowam do... lodówki! WTF?!

3. Podaję Córkom zupę, równocześnie robiąc sobie kawę. Wyciągam talerze, łyżki i chochelkę.
Nalewam zupę do talerzy. Zalewam sobie kawę.
Wyciągam mleczko skondensowane z lodówki celem zabielenia sobie kawy i zabielam... zupę! Hę?!

4. Przypalam garnki. Dwa. W przeciągu tygodnia. Schemat: gotuję Córkom i sobie parówkę / jajko.
Wyciągam z garnka część Córek, zmniejszam gaz do minimum, żeby moje się grzało.
Serwuję Córkom śniadanie i kiedy już siedzą i jedzą - wyjmuję swoją część.
Jakąś godzinę później czuję swąd - wyjęłam, ale minimalnego gazu nie zakręciłam... OMG?!

5. Siedzę sobie z Jaśniemężem na tarasie i obserwuję bawiące się Córki.
Nagle Córka Młodsza krzyczy: kokoko - co może oznaczać, że zobaczyła: kurę lub jakiegokolwiek innego ptaka. Drze się jednak głośno, więc idę zobaczyć cóż to za "kokoko"...
Bocian. Wielki. Stoi sobie bezczelnie tuż za płotem, na polu sąsiada... I się gapi...
A jak przestaje się gapić, to wbija się do lotu i krąży mi nad chałupą... Bezczelny!

6. Rozpakowuję zakupy, co to je Jaśniemąż zrobił wracając z pracy.
Chleb, mleko, ser, jogurty, serki, jajka, parówki, warzywa, ogórki kiszone... Ogórki kiszone! Uwielbiam!
Porzucam rozpakowywanie zakupów, otwieram ogórki i konsumuję.
Konsumuję i rozglądam się po kuchni.
Rozglądam się po kuchni i wzrok mój pada na kalendarz.
Patrzę na kalendarz, konsumuję ogórka...
Dociera do mnie, że już sierpień, a tu jeszcze kartka z lipcem wisi. Zdzieram lipiec.
Patrzę na kalendarz, konsumuję ogórka (drugiego już)...
Ożeszfakjapierdzielę! Sierpień już?! 10-ty?!
Liczę. Liczę jeszcze raz. 8 dni?!
Liczę jeszcze raz. 8 dni!
Spóźnia mi się 8 dni...
Jak to się spóźnia?! Przecież nigdy się nie spóźnia!
Tzn spóźnił się kilka razy, a konkretnie to dwa...


Dlaczego piszę o tym teraz - skoro to wydarzenia z lipca i początku sierpnia?
Ano chciałam znać zakończenie.
Chciałam wiedzieć na pewno - zanim Wam ten tekst zaprezentuję -czy te ZNAKI coś znaczyły...

I teraz mogę Wam już z całą pewnością oświadczyć:
Nie - nie jestem w ciąży :D
Znaki nie były więc znakami, tylko zdarzeniami...
Zdarzeniami będącymi dowodem na:
*totalne zakręcenie i roztargnienie Matki (punkty 1-4),
*obecność żab na polu sąsiada (punkt 5),
*to, że naprawdę uwielbiam ogórki kiszone, a kalendarz sam się nie zerwie (punkt 6)

Westchnijmy wszyscy razem: Uffff :D


Na trawie leży leń...

Leżałyśmy wczoraj na trawie i gapiłyśmy się w chmury.
Nic nie robiłyśmy.
Pranie się nie prało.
Obiad się nie gotował.
Dom się nie sprzątał.
Rządy przejął leń...

A na niebie były: słonie, konie, smoki, lody, 
a według Córki Starszej 
"najwięcej chmur to wygląda po prostu jak owsianka"...











 Do wczorajszego dnia pasowały mi i po głowie chodziły dwa kawałki:

Kaiser Walzer "Chmury" - TUTAJ
"Dlaczego wszyscy ludzie których widzę
Nigdy nie patrzą w górę.
Zdaje się ,że tylko ja żyję na swojej chmurze. . .

Mam wyłączność na wszystkie
Wiszące nad moim miastem
Gdyby ktoś chciał mogę wynająć
Mogę nawet oddać za darmo

Chmury, chmury, chmury…"

Robbie Williams "Lazy Days" - TUTAJ
"Lazy days don't let them get you down
Wear your smile
I don't want to see you frown
Don't let them get you down

It can happen in any season
We don't need any reason
To sit around and wait
The world can change in a second so
I find the sunshine beckons me
To open up the gate
And dream and dream

Then we will have - a jolly good time"

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Nikogo tu nie ma!

Córki bawiły się wczoraj z Jaśniemężem w chowanego.
Zabawa na dłuższą metę nudna jak cholera.

Jaśniemąż liczy, Córki się chowają w pokoju Starszej, w łóżku.
Jaśniemąż udaje, że nie może znaleźć, w końcu znajduje.
Radość.

Córki liczą, Jaśniemąż chowa się w sypialni, za zasłoną.
Córki szukają, nie mogą znaleźć, "tato daj głos" mówi Córka Starsza. "No tato daj głos, bo nie możemy Cię znaleźć!". Jaśniemąż daje głos - Córki znajdują.
Radość pomieszana z lekkim fochem, bo się za dobrze tata schował.

Jaśniemąż liczy, Córki chowają się w sypialni, za zasłoną - no przecież! Taty nie mogły znaleźć, więc On ich też nie znajdzie... Proste!
Jaśniemąż znajduje Córki.
Radość pomieszana z fochem, bo jak to, "czemu nas tak szybko znalazłeś?!"

I tak w kółko i na okrągło...

Jaśniemąż liczy 10-ty raz... Córki 10-ty raz się chowają...
Jaśniemężowi już się nudzi (dlatego ja się z Córkami w chowanego nie bawię ;)))...
Kończy liczyć i zamiast szukać...

Jaśniemąż: Siaśka już?
Córka Młodsza: tiak!
Jasniemąż: a gdzie jesteście?
Córka Młodsza: tiu!!! 

I po zabawie... :D

A Matka sobie przypomniała, jak sama mając lat około 7-8, bawiła się w chowanego z koleżankami i kolegami, na podwórku wielkiego betonowego blokowiska...
Tam kryjówek było znacznie więcej, a wygrywał ten, kogo znaleziono jako ostatniego.
Matka była ambitnym dzieckiem, więc chcąc za którymś razem wygrać pokonała lęki i fobie, przesądy i zabobony i schowała się w... zsypie.
To hardcorowe pomieszczenie było zawsze owiane mgiełką tajemnicy (niesamowitość faktu, że z 11 pięter ludziska zrzucali śmieci, a one - robiąc przy tym nie mały hałas - wpadały do kontenera...) i mgiełką nieprzeciętnego smrodu. Dzieciarnia tam raczej nie wchodziła, bo w każdym momencie mogły polecieć z góry śmieci - łaaaaaaaaa!, śmierdziało - feeeeeee!, i można było spotkać Pana Żula - łaaaaaaaa!
Więc stoję ja tam sobie i słucham jak kolejno odklepują: Anię, Magdę, Michała, Julitę... itp.
W którymś momencie już wiem - WYGRAŁAM! Szukają już tylko mnie!
Długo to trwa i powoli popadać zaczynam w samozachwyt.
Napięcie rośnie.
Nagle szukający uchyla drzwi od zsypu i - nie wchodząc, bo strach przecież - wsadza lekko głowę i pyta: "Jest tam kto?".
A ja w tym samozachwycie, napięciu i poczuciu totalnej wygranej...
odpowiadam: "NIKOGO TU NIE MA"...

No cóż... Ale wygrałam :)

sobota, 10 sierpnia 2013

Szoping z Córkami

Córka Starsza za parę chwil idzie do zerówki.
W związku z powyższym Matka musi Córkę wyposażyć w:
kapcie, worek na kapcie, pudełko śniadaniowe i fartuszek do malowania...

Matka udała się z Córkami do Galerii Handlowej, a w niej odnalazła sklep, który normalnie omija szerokim łukiem (bo marże z kosmosu), ale obecnie z witryn przyjaźnie do Matki mruga baner: -70%.

Wchodzimy.
Zanim dotarłyśmy do ubrań i butów spędziłyśmy pół godziny na:
*oglądaniu wszystkiego z monsterhajkami - "to chce, to chcę i to bym chciała" (Córka Starsza)
*ponaciskaniu wszystkich przycisków w grających zabawkach (Córka Młodsza)
*próbie przejechania się na: jeździku, rowerku i hulajnodze (Córka Młodsza) - "nie wolno, nie wolno!" (Matka)


UBRANIA

Ceny na wyprzedażowej końcówce przyjazne dla oka. Matka zagłębiła się w wieszaki
- może znajdzie się jakaś sukienka dla Córki Starszej na rozpoczęcie szkoły?

Córka Starsza: ale po co mi taka sukienka?
Matka: bo takie są zasady, że w pierwszy dzień szkoły dzieci ubierają się na galowo... (bla bla - wytłumaczyłam)
Córka Starsza: aha! To to będzie idealne!  (wskazuje Córka na spódniczkę fioletową z tiulami, falbankami, koronkami i obrzyganą cekinami na bogato...)
Matka: nie kochanie, to raczej na występy, a nie do szkoły...
Córka Starsza: to co proponujesz?
Matka: tu jest ładna sukienka, biało - granatowa, z kokardką, śliczna! I jest Twój rozmiar! (i kosztuje tylko 40zł :D )
Córka Starsza: o nie! Absolutnie mi się nie podoba! Nie chcę jej, bo jak w niej pójdę do szkoły, to Pani na pewno mi nie powie, że jestem najpiękniejsza na świecie...

Poddałam się. Sukienki nie będzie.

Za to Córka Młodsza w tzw. międzyczasie próbowała się ubrać we wściekle pomarańczową kamizelkę.
I to nie zdejmując jej z wieszaka. Ani wieszaka z mebla. Prawie jej się udało! 


BUTY

Matka nakazała Córce Starszej rozglądnięcie się i wybranie sobie kapci do szkoły.
Córka Starsza dopytała jakich numerów ma szukać (w sensie, jaki ma rozmiar :))) i zagłębiła się w świat obuwia dziewczęcego.
Matka tymczasem próbowała wcisnąć pulpetowatą stopę Córki Młodszej w jakiekolwiek buty...
No cóż... Buty śliczne, tylko stopa Córki Młodszej nieposłuszna niczym giry sióstr Kopciuszka. No nie wcisnę za cholerę podbicia w adekwatny rozmiar...

Poddałam się - butów Córka Młodsza mieć nie będzie.

Matka: i jak córuniu, wybrałaś sobie jakieś kapcie?
Córka Starsza: nie, żadne mi się nie podobają...
Matka: jak to? (WHAT? - parę miesięcy temu było: te chcę, i te chcę, i te są piękne!)
Córka Starsza: jedne mi się podobają, ale one ci się nie spodobają, bo nie są kapciami...
Matka: które?
Córka Starsza: o te (pokazuje mi czarne buciorska z trupią czachą i "brylantem")
Matka: no piękne... (BLEH!), ale dzisiaj szukamy kapci...

Dokonałam prezentacji kilku modeli, ale żaden Córce się nie podobał...
Sięgnęłam ostatecznie - pchana chęcią, żeby mieć już ten temat z głowy - po różowe paskudy, świecące się jak, jak... nie wiem co, brokatowe, z różowymi "diamentami", z wizerunkiem blond lali z boku - no pewniak po prostu.
Pokazuję Córce, a ona na to:
"mamo, one są zbyt brokatowe i świecące!"

WHAT? Jak to? To istnieje coś, co jest ZBYT brokatowe i ZBYT świecące???
Matce się nieomal ziemia (a konkretnie podłoga sklepowa) spod nóg usunęła...
Świat się wali albo Córka Starsza wyrasta z różowości błyszczących - w sumie na to samo wychodzi...

Poddałam się. Kapci dzisiaj też nie będzie...


PUDEŁKO

Pudełko na kanapki musi być oczywiście z monsterhajkami (nie ma to jak kanapka zjedzona z pojemnika ozdobionego wizerunkiem eleganckiej truposzki...).
Wypatrzyła Córka Starsza w katalogu Empiku pudełka i bidony z monsterhajkami - każde po 29,90. No jacież nie pierdziu! Przecież ona je jak wróbel, ale za to z zastawy jak królowa?! 6 dych za dwa plastikowe czarne pojemniki! Wszystko w Matce krzyczy: NIE!

Próbuje więc Matka alternatywę zaproponować: pudełko z monsterhajkami, ale w kolorze różowym, lekko prześwitujące, bidon w zestawie - komplet 29,99.
Córka Starsza się przygląda matczynej propozycji i stwierdza stanowczo:
"mamo, to pudełko do mnie nie pasuje, nie jest w moim stylu!"

Pudełko śniadaniowe - nie w Jej stylu... Zwariuję!

Poddałam się. Pudełka i bidonu też dzisiaj nie kupimy.


WOREK NA KAPCIE

Nie wiem, czy dacie wiarę... Ale nie było żadnego, który byłby wystarczająco piękny i modny dla Córki Starszej.

Worka też nie kupiłyśmy!


Poza tym Córki:
*uciaprały się w fontannach...
*uciaprały się lodami...
*wykonały taniec w centralnym punkcie Galeryjiii...
*odśpiewały ukochaną piosenkę Córki Młodszej (pisałam o niej TUTAJ)

Poza tym Matka:
*cyknęła Córkom kilka zdjęć zanim przyszedł groźny Pan Ochroniarz i zabronił fotografowania obiektu - się naraziłam... :)
*uświadomiłam sobie, że szoping z Córkami jest: nieskuteczny, pełen nieoczekiwanych zwrotów akcji. I męczący...



czwartek, 8 sierpnia 2013

Piąte urodziny Córki Starszej - post zaległy.

Moja Córka skończyła 5 lat.

Matka pozostaje w stanie permanentnego szoku i niedowierzania...

Jak można tak szybko rosnąć? Czy ja się na to zgodziłam, czy ktoś w ogóle zapytał mnie o zdanie?!

Jak dni mogą tak szybko uciekać - mimo, że jeden do drugiego podobny w sposób obłędny...
Jak miesiące mogą tak podstępnie zamieniać się miejscami?
2008, 2009, 2010, 2011, 2012, 2013 i już!

Dziecko, które było wyczekanym małym lokatorem mojej macicy...
Dziecko, które wyskoczyło z owej macicy nie czyniąc spustoszenia w matczynej psychice i fizyczności...
Dziecko, które odebrało mi moją wolność i zgniotło w małych piąstkach mój egoizm...
Dziecko, które pokochałam całym sercem - choć nie od razu, nie od początku, bo początki były trudne...
Dziecko, które okazało ślicznym noworodkiem, bystrym niemowlakiem i jeszcze bystrzejszym małym dzieckiem...
Dziecko, któremu chodzić się długo nie chciało, więc siedząc na małym tyłku ekspresowo nauczyło się mówić...
Dziecko, które mówi cały czas, nawet przez sen...
To Dziecko ma już 5 lat!

Kocham Cię Córko Starsza. Całym sercem.

LIPIEC 2008

LIPIEC 2009

LIPIEC 2010

LIPIEC 2011

LIPIEC 2012



 5 URODZINY Córki Starszej:

TORT 
- zrobiła Matka z Ciotką M.; 
dekorowała Córka Starsza 
gadżetami wybranymi przez siebie w fajnym sklepie dla cukierników ;)


 A w środku - tęcza :D
Przepis z Moje Wypieki - TUTAJ
(zrobiłyśmy więcej kremu i dodałyśmy dżem, coby mdłość przełamać:))

KONSUMPCJA:


















 MOJA 5-cio latka:








*Post zaległy, bo impreza urodzinowa była przed urodzinami, w nocy po imprezie urodzinowej jechaliśmy nad morze, a urodziny Córka Starsza obchodziła nad morzem... ;)


wtorek, 6 sierpnia 2013

Dialogi rodzinne - wczasy vol. 3/3. The best of.


Zanim dorobiliśmy się Córek - jeździliśmy nad morze we dwójkę. Bosko było.
*się rano pakowało torbę plażową - koc, ręcznik, książka, woda mineralna;
*się kupowało po drodze drożdżówkę i gazetę;
*się raźnym krokiem właziło na plażę;
*się rozbijało parawan, się go podsypywało;
*się równało piasek usypując wygodne wzniesienie pod głowę;
*się precyzyjnie rozkładało kocyk, coby nie zapiaszczyć legowiska;
*się ustawiało napoje i przekąski;
*się brało za czytanie i miało totalny luz...

Jak już dorobiliśmy się Córek - jeździmy nad morze we czwórkę. Jest bosko.
*się rano mordujemy o zjedzenie przez Córki śniadania;
*się bawimy w jasnowidza pakując torbisko plażowe i próbując przewidzieć, co będzie potrzebne, ile razy trzeba będzie je przebrać, ile czego zjedzą i wypiją;
*się wytarabaniamy z kwatery i żółwim tempem wleczemy na plażę;
*się po drodze zatrzymujemy w sklepiczkach (lizaka, czipsa, lubisia) i kioskach (gazetka o kucykach, księżniczkach lub heloł kiti), poza tym przy fontannie (ale fajnie pryska) i przy klombie (jakie piękne kwiatki);
*się wtarabaniamy na plażę umordowani jak dwa konie po westernie z dwoma kucykami uwieszonymi rąk i szyi;
*się rozkładamy: namiocik (żeby dzieci słońce nie spaliło), parawan (żeby dzieci nie nawiały), koc (żeby mogły go natychmiast zasypać piaskiem);
*się rozpakowujemy: wiaderka, łopatki, grabki, foremki, kolorowanki, kredki i (o naiwności!) książki i gazety (takie coś, co ludzie dorośli czytają, gdy mają czas)
*się dzieci ubiera w stroje i idzie się skakać przez fale;
*się dzieci przebiera, bo mokre i idzie się szukać muszelek i kamyków;
*się dzieci przebiera, bo mokre i się robi zamki z piasku i / lub doły w piasku;
*się dzieci nawadnia i karmi;
*się dzieci przebiera, bo całe ubabrane jedzeniem;
*się naiwnie bierze książkę w rękę, bo dzieci się teoretycznie zajmują sobą, po czym się zagryza zęby, bo dzieci jednak się sobą nie zajmują, tylko np rysują po twojej książce...
*się pilnuje, żeby dzieci nie sypały sobie piaskiem w oczy, żeby się nie szarpały o jedną łopatkę...
*się idzie skakać przez fale...
*się przebiera...
*się zbiera...
*się człowiek cieszy, bo dzieci szczęśliwe i gdyby miały ogonki, toby nimi merdały...

***
Matka oblewa dzieci wodą:
Córka Starsza: najukochańszy tatusiu, dobrze, że z nami jesteś, bo nasza mama jest najwredniejsza na świecie wśród wszystkich mam...
Chwilę później to Jaśniemąż oblewa dzieci wodą:
Córka Starsza: mamo już nie jesteś najwredniejsza, teraz tata jest najwredniejszy, bo ma kiepskie żarty, które do mnie nie pasują, jest strasznym ŻARTŁOKIEM po prostu...

***
Córka Starsza się była łaskawa wywalić na prostej drodze z kostki brukowej. Zdarła sobie delikatnie kolana, Matka przelała wodą utlenioną.
Córka zrobiła awanturę okrutną: "dmuchaj, dmuchaj szybciej, dmuchaj zimnym nie ciepłym, a to był taki szczęśliwy dzień, a teraz to już koniec...".

Pół godziny później - tańczy.
Jaśniemąż: już Cię nie bolą kolana?
Córka Starsza: tato, bądź cicho i nie przeszkadzaj mi, bo właśnie wypróbowuję moje NOWE NOGI.

***
Zwiedzeni wielkimi banerami i trochę brzydką pogodą - udaliśmy się do sąsiedniej miejscowości celem odwiedzenia Oceanarium (tak głosił plakat z wielkim rekinem w tle).
Dojechaliśmy. Auto porzuciliśmy w pierwszym lepszym i dozwolonym miejscu, bo tłoczno... 
Udaliśmy się piechotą w poszukiwaniu rekina - był 2km dalej.
Oceanarium okazało się być dwoma pokojami na tyłach budynku OSP, w tych dwóch pokojach mieszkało około 30 gatunków ryb, gadów i płazów. W tym rekin, rekiniątko właściwie - długi na jakieś 30 cm.
I wszystko to można było oglądnąć za jedyne: 20zł (normalny) i 15zł (ulgowy). Boże - widzisz i nie grzmisz! Po powrocie Matka miała ochotę czarnym markerem dopisać im na tych wszystkich plakatach i banerach kilka informacji dla turystów wraz z cennikiem...

Wyszliśmy z "oceanarium":
Córka Starsza: gdzie mamy auto, gdzieś blisko?
Jaśniemąż: nie, kawałek trzeba przejść...
Córka Starsza: a dlaczego nie tu?
Jaśniemąż: bo zaparkowaliśmy tam gdzie było miejsce i nie wiedzieliśmy gdzie dokładnie jest Oceanarium.
Córka Starsza: to nie mogłeś sprawdzić wcześniej, tutaj jest parking.
Jaśniemąż: no jest.
Córka Starsza: TO CO MASZ MI DO POWIEDZENIA?
Jaśniemąż: przepraszam?
Córka Starsza: no!
***
Wieczory w jednym pokoju.
Córka Starsza słuchawki na uszach i bajka na dvd. Jaśniemąż książka w ręce. Matka walczy z Córka Młodszą o sen. Córka zasypia po: napiciu się (kilkanaście razy po jednym łyku wody), po wylezieniu z łóżka, wycałowaniu siostry i ojca, powrocie i wycałowaniu Matki, posłaniu stu buziaków, powiedzeniu sto razy papa. W końcu śpi. A Matka razem z nią.
W okolicach 22 budzi mnie Córka Starsza, bo bajkę skończyła oglądać i czy bym ją przytuliła do spania. Przytuliłabym. Córka Starsza śpi. Matka też.
W okolicach  23 budzi mnie coś, oglądam się przez ramię - Jaśniemąż ogląda film na dvd.

Matka: co oglądasz?
Jaśniemąż: Pokłosie.
Matka: przecież mieliśmy razem oglądać.
Jaśniemąż: ale spałaś.

Noż cholera! Dobra, trudno - nie będę filmu od połowy oglądać. Idę poczytać książkę, a jutro coś oglądnę.
Kolejny wieczór. Powtórka z rozrywki - tyle tylko, że w okolicach 23 Jaśniemąż ogląda "Nietykalnych". Trudno - jutro. Już na pewno.
Następny wieczór. W okolicach 23 Jaśniemąż ogląda "Dom zły".

Matka: to sobie kurde ponadrabiałam zaległości filmowe... Czemuś wszystko beze mnie oglądnął?
Jaśniemąż: bo w głowie obliczyłem, że Ty to będziesz miała czas wieczorem coś oglądnąć w 2016 roku...

No bezczelny!

***
Jaśniemąż: fajnie było, odpocząłem, o pracy nie myślałem.
Matka: i pogoda się nam udała.
Jaśniemąż: ale w przyszłym roku wyjazd trzeba zaplanować nie pod pogodę i nie pod mój urlop.
Matka: a pod co?
Jaśniemąż: pod Twój PMS, a konkretnie jego brak.

A to fakt. Bez PMS byłoby pewnie jeszcze milej ;))))

***

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Dialogi rodzinne - wczasy vol. 2/3, kasa.

Córka Starsza dostała przed wyjazdem stówkę od Dziadka (dziękuję Tato :*).
Stówka owa miała pokryć wszelkie potrzeby Córki z zakresu kupowania pierdół...

Jaśniemąż: chodźcie na kawę i ciastko, ile masz kasy młoda?
Córka Starsza: ale po co Ci moja kasa?
Jaśniemąż: kawę byś rodzicom kupiła.
Córka Starsza: o nie! Nigdy w życiu! Bo powiem Dziadkowi, że chciałeś moją kasę wydać!

*** 
Pierwszy nadmorski zakup Córki Starszej to... puzzle z monsterhajkami. Za 23 zł.

Jaśniemąż: dzisiaj sobie dużo wydałaś, to musisz jutro trochę mniej, żeby Ci pieniędzy do końca wczasów starczyło...
Córka Starsza: tato, ale jak się komuś forsa kończy, to ktoś inny daje, więc Ty mi dasz - TAKIE SĄ ZASADY tato!

***
Córka Starsza - tradycyjnie już - robi sobie nad morzem kolorowe warkoczyki. Każdy warkoczyk kosztuje 5 zł plus 2 zł za koralik wieńczący ów fryzjerski wynalazek... Na głowie właśnie świeżo zrobiony drugi, w kolorze zielonym, zakończony złotym koralikiem (szał - wiem!).

Córka Starsza: jutro sobie zrobię jeszcze jeden, potem kolejny i jeszcze jeden...
Jaśniemąż: ale to wszystko kosztuje - masz tyle forsy?
Córka Starsza: nie, ale znam kogoś kto ma...
Jaśniemąż: kogo?
Córka Starsza: Waldka, mojego ukochanego tatusia!

Manipulantka! Jestem z niej TAAAKAAA dumna :D

***
Generalnie Córka Starsza gospodarowała się pieniędzmi od Dziadka bardzo oszczędnie, wszystko 10 razy oglądała zanim kupiła, żal jej było wydać 2 zł na naklejki, które gdyby miały być kupione za forsę rodziców to byłyby absolutnym must have!

Na pamiątkę kupiła sobie (i Koleżance zza płota, bo ta jej tydzień wcześniej przywiozła znad morza bransoletkę, a wiadomo - coś za coś...):
* naszyjnik z zawieszką w kształcie delfina z prawdziwie plastikowego bursztynu - 3zł.
*złotą rybkę z gipsu, wielkości około 2 cm, obsypaną złotym brokatem na bogato... - 5zł.

***
Matka omijała szerokim łukiem stoiska z chińskim badziewiem, ubraniami w szałowych cenach (w tym roku 80% bab chodziło w spodniach alladynkach - 35zl, oraz w koszulkach Jacka Danielsa - od 30zł w górę), perfumowymi podróbami o niezwykłych nazwach...
Matka z uwielbieniem zagrzebywała się w namiotowych kiermaszach książkowych. Dużo dziwnych książek, ale można perełki wygrzebać, nawdychać się zapachu nowych książek - ehhhh...

Rozbawiło mnie do łez dzieło za 6,50zł:
"Jak bez wysiłku kochać się z murzynem?". Ważki temat... :D









A nabyłam:







 

w cenach: Bryndal za 2,70zł (Mamo, to dla Ciebie go wygrzebałam) i Kosmowska za 6,70zł (mam jej wszystkie wcześniejsze książki). Czujecie to?! :D

***
2,50 ZŁ
- tyle za możliwość skorzystania z kibla trzeba zapłacić na plaży i w jej okolicach.
No powiem wam - łał! 
Wydmy i morze mogą spać spokojnie 
- nikt przecież nie obsiura wydm i nie nasiura do morza mogąc wydać
 "tylko" 2,50zł na toaletę.
Co nie?

Córka Młodsza jeszcze popitala w pieluchach. Córka Starsza ma pęcherz ze stali, 
więc dziennie wydawałyśmy na toaletę maksymalnie 5zł.
ale współczuję rodzinie z np trójką dzieci, z których każde posiada przeciętnie dziecięcy pęcherz
 - toż można z torbami pójść...

Dialogi rodzinne - wczasy vol.1/3, jedzenie.

Wczasy z dziećmi.
Matka miała wolne od gotowania.
Stołowaliśmy się na tzw. mieście.

***
Śniadania robiliśmy sobie sami, sklepik i piekarnia były w odległości do 100 metrów od pensjonatu.
Rano dyskusje - kto ma iść.
Dyskusje uprawiała Matka raczej dla sportu, bo miło przecież wyjść - choćby na chwilę - samej, bez dzieci uczepionych nogawki! Ale ale - żeby Jaśniemąż sobie nie myślał, że to dla mnie przyjemność - niech ma poczucie, że taaaka dobra jestem, i łaskawa, bo On sobie może poleżeć jeszcze w łóżku, podczas, gdy ja po bułki dylam...

Sms Matki do Jaśniemęża:
"W piekarni 8 osób przede mną, większość to PANOWIE"
Sms Jaśniemęża do Matki:
"Dziwne... Może to jacyś zagraniczni. W Polsce 90% służby to jednak kobiety! Streszczaj się - kawa stygnie"
Bezczelny! Ja mu dam służbę!
Ale ale - w poczuciu winy zwlekł się z wyra i kawę zrobił :D

 ***
Pora obiadowa. Spacerujemy. Córka Młodsza śpi w wózku.

Jaśniemąż: idziemy na obiad?
Matka: ale młoda śpi...
Jaśniemąż: będzie taniej.
Matka: w sensie, że jak porę obiadową prześpi to żreć nie dostanie?
Jaśniemąż: no... kuchnia wydała, kuchnia się zamknęła...

Córka Młodsza się obudziła, więc postanowiliśmy i ją nakarmić - a co! Rodzice roku jak nic... :D

Obiad. Dzieci jedzą rosół.

Córka Starsza: mamo, nie wiem czy będzie ci przykro jak ci to powiem...
Matka: ale co?
Córka Starsza: ten rosół jest dużo lepszy od tego, który ty gotujesz kochana mamo!

Generalnie jedzenie z Córkami w jakimkolwiek barze / restauracji / czymkolwiek poza budką z kebabami jest przyczyna wstydu / irytacji / bajzlu.

Po pierwsze, aby danie przypasowało Córce Starszej musi być... rosołem. Wypróbowaliśmy inne pewniaki: naleśnik, kotlet, nuggetsy - ze wszystkimi było coś nie tak... Jedynie rosół spełnił wysokie wymagania podniebienia Córki Starszej (5-cio letnia Gesllerowa - sic!).

Po drugie - Córce Młodszej nie wytłumaczysz, że "gorące fufu" - nie! Ona musi jeść już / teraz / natychmiast! Jęzor sobie parzy - ryk. Dmucham jej na łyżkę - foch. Wyrywa mi łyżkę - foch. Je gorące - ryk. Bajka.

Po trzecie - bajzel. Makaron z tego cholernego rosołku jest wszędzie! Mam na myśli: w s z ę d z i e: stół, krzesła, ubrania (Córek i nasze) oraz podłoga. Zużywam pół paczki chusteczek wilgotnych na doprowadzenie pobojowiska do stanu, w którym można po prostu wstać o stołu i odejść, a nie umykać przed karcącym wzrokiem ludzi wszelakich (od kelnera, po klientów, którzy próbowali zająć stolik po nas)...

Po czwarte - ubrania. Na zmianę po zjedzeniu obiadu.
Zapobiegliwa Matka jestem, więc w wózku mam po dwie koszulki i po jednych spodenkach dla dzieci.
A powinnam mieć jeszcze minimum: jedną koszulkę i jedne spodnie dla mnie (Jaśniemąż cwaniaczek ubiera się na obiady w białe koszulki i potem: "Ty ją weź Ty ją weź, bo jak mi plamę zrobi to nie dopierzemy, a nowa, a biała..." - cholera no!).
Obiad ekstremalny był wówczas, gdy Córka Starsza jadła rosół, a Córka Młodsza jadła pomidorową.
Pomidorowa była gorąca, fotelik dla dziecka zajęty, Jaśniemąż w białej polówce - więc Córka Młodsza konsumowała zupę siedząc u mnie na kolanach. Moja jedyna szara spódnica została naznaczona nieregularnymi plamami o intensywnie czerwonym kolorze. Potem Córce Starszej "się wylał" rosół i był łaskaw - przeciekając przez drewniany stół - zrobić mi podłużne plamy na w/w spódnicy, tym razem w kolorze intensywnej, tłustej żółci.

***
Były też kawy i desery.


















Matka: jaki smak ma ten kawałek galaretki?
Córka Starsza: a jaki ma kolor?
Matka: niebieski.
Córka Starsza: no właśnie, czyli że jest zrobiona z nieba i smakuje jak niebo!

AddThis