wtorek, 7 października 2014

Brzegi smutku

W niedzielę na raka umarła młoda śliczna aktorka.
Postawiono pierdyliard wirtualnych zniczy i pierdyliard nic nie wnoszących lajków.
Jak zwykle...

W niedzielę na raka umarła matka trójki małych dzieci.
W niedzielę wieczorem tysiące matek małych dzieci utonęło w smutku bezbrzeżnym, dojmującym, przytłaczającym.

Tysiące matek nie zasnęło w niedzielę wieczorem i nie ogarnęło należycie poniedziałkowej rzeczywistości.
Tysiące matek w poniedziałek dało z siebie więcej niż zwykle, zagryzając zęby częściej niż zwykle i częściej niż zwykle powstrzymując fale irytacji, wulkany emocji, rwące rzeki gniewu i zniecierpliwienia.
Tysiące matek, padając ze zmęczenia w poniedziałkowy wieczór zadumało się: co jest, do cholery? Dlaczego ta właśnie śmierć wstrząsnęła mną aż tak? Dlaczego ten cholerny smutek zacisnął na mnie swoje niepokojąco zimne dłonie i trzyma? Wciąż. Mocno.

We wtorek rano przyszła refleksja...

Umarła młoda śliczna polska aktorka, osierociła trójkę małych dzieci i zostawiła ukochanego mężczyznę.
Pierwsza reakcja?
Łzy, smutek (ów bezbrzeżny), zaduma i to wrażenie, że świat na chwilę zwalnia...
Co dalej?
Zróbmy wszystko, aby ta śmierć nie poszła na marne!
Rzucamy się więc do całowania naszych dzieci, przytulamy, mierzwimy włosy, wdychamy głęboko ten ich najsłodszy zapach. Czytamy jedną książeczkę więcej, budujemy wyższą wieżę z klocków lego, pozwalamy zjeść kostkę czekolady więcej, a sobie robimy śmietankowy budyń i zjadamy go z domową konfiturą. Zatrzymujemy się by pokazać krowę. W drodze do przedszkola z ponadprzeciętną cierpliwością odpowiadamy na rutynowe pytania: gdzie mieszkają kury? - w kurniku, gdzie mieszkają koniki? - w stajni, dlaczego koza jeszcze nie je trawa? - bo jeszcze śpi, dlaczego te pieski na nas szczekają? - bo pilnują swoich domów... Przytulamy mężów, partnerów, rodziców, wrednego sąsiada. Zapisujemy w kalendarzu, żeby jutro koniecznie zadzwonić do przychodni i umówić się na zaległe usg piersi i cytologię. Przypominamy sobie, że przynajmniej raz w roku powinniśmy zrobić rutynowe badania krwi i moczu, które zlecić może nam bez większych ceregieli lekarz pierwszego kontaktu. Dopisujemy więc w kalendarzu wizytę u doktorka karcąc się w myślach, że dopiero teraz... W kawiarni kupujemy kawę na miejscu -  nie na wynos, nie w biegu. Do tego gazetę i ciastko.
Afirmujemy życie. Celebrujemy chwile i drobiazgi.

A smutek wciąż swoje. Z tymi zimnymi palcami zaciśniętymi na naszych sercach. Trzyma. Mocno. 

Dlaczego?

Dlatego, że wszystkie te mniejsze i większe dobre rzeczy, które zrobimy nie zrównoważą faktu, że trójka małych dzieci straciła matkę. 

I dlatego, że nie da się przytulić na zapas, na zapas ucałować, ukochać...

I jeszcze dlatego, że jutro już ogarniemy naszą rzeczywistość, świat ruszy w swoim tempie, przeczytamy tyle książeczek co zwykle, zbudujemy zwykłą wieżę z klocków lego, nie pozwolimy zjeść jednej kostki czekolady więcej (bo próchnica!) i nie zrobimy sobie śmietankowego budyniu (bo pójdzie w biodra!) z domową konfiturą (bo ma być na zimę!). W drodze do przedszkola szybko miniemy krowę i zdawkowo odpowiemy na rutynowe pytania: kury w kurniku, konie w stajni, a czemu kozy nie ma - nie wiem i nie wiem czemu te cholerne psy tak ujadają, skoro mijamy je dwa razy dziennie. Męża cmokniemy w policzek przypominając żeby kupił papier toaletowy, w zabieganiu zapomnimy zadzwonić do rodziców, a wrednego sąsiada obejdziemy szerokim łukiem. Kawę kupimy "to go", bez ciastka i gazety. I jeszcze zgubimy kalendarz ze zdrowotnymi postanowieniami.

Tysiące matek utonęło w smutku bezbrzeżnym, bo nikt i nic nie zastąpi matki dzieciom. 
Ten smutek nie ma brzegów, bo ta śmierć nie ma sensu i cokolwiek zrobimy - nie uda nam się tego sensu znaleźć i nadać. 




13 komentarzy:

  1. Podoba mi sie, bardzo! Każde słowo. Choć może miejmy nadzieje na więcej wyższych wież i rozmów bez końca.. Nie podyktowanych tak mocnymi powodami..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miejmy nadzieję, że będzie nam dane zbudować owych wież setki, do znudzenia...

      Usuń
  2. Matko Ty, też człowieku, jakby nie spojrzeć. Tak Cię czytam i czytam i piszę rzadko (bo rzadko), wiadro swoje sprezentowane przez Męża pokazuję.... i tak dziś czytam znów i myślę sobie jak bardzo się z Tobą zgadzam. Myślę o tej Matce i Dzieciach... i o sobie, i o tych Swoich Dzieciach... i tak mi bezbrzeżnie źle... opisać się nie da. Ty zrozumiesz. Pozdrawiam mimo wszystko. No i spieszmy się, bo wiadomo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiadomo
      Wiadro pamiętam - było dla mnie ważne, było czymś więcej niż zdjęciem plastikowego naczynia, było nitką porozumienia, bezinteresownym przejawem sympatii
      Ściskam!

      Usuń
  3. Myslalam ze to tylko ja tak mam. I nie wiedzialam dlaczego mi tak zle i czemu mi sie ryczec chce. 3 dniwyje bez powodu albo przez blachostke i mysle. I daje te czekoladki i czochram po wloskach i ppwtarzam co 5 min ze kocham. Az mi synek mowi no dobra mamusi no dobra. Ehh co za kruche zycie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow.....dobrze napisane i ja też tak myślę jednak Ty ładniej w słowa to ubierasz....ja jestem pokraka literacką....ale co prawda to prawda....dziś pognałam za sprawami życia codziennego....a szkoda :( w jednym ze swoich postów na fb napisałam że ta zaduma jest tylko na chwilę a później życie i codzienność stłamszą te postanowienia że będziemy lepsze,ze będziemy doceniać...i prawda..sama się na tym zlapalam...klotnia z mężem i wrzask na dzieciaka bo znowu narozrabiał.....aż mi głupio...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma się co ganić za codzienność i zwyczajność i wszystkie odcienie życiowych szarości.
      Doceniamy żyjąc, po prostu.

      Usuń
  5. My matki cierpimy, boimy sie ze nasze dzieci beda cierpialy ...ze i nas zabraknie ....strach myslec co wtedy ? Moje dzieci maja tylko mnie ...ojciec nie zyje...boje sie myslec ze niedlugo moze byc moja kolej :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytam i rycze ze wzruszenia i ze smutku...pieknie napisane :*

    OdpowiedzUsuń
  7. W samo sedno... Ech , jak smutno jak smutno...

    OdpowiedzUsuń

Komentuj, na zdrowie!

AddThis