Stała się rzecz straszna.
Skala przerażenia jaka mnie ogarnia na samą myśl o tym, co się wydarzyło, przyprawia mnie o gęsią skórkę...
Wyobraźcie sobie, że nagle, bez żadnego ostrzeżenia, bez związku, bez choćby kawałka znaku ostrzegawczego - zmienia się w Waszym życiu coś, co było jakby od zawsze...
To coś towarzyszyło Wam w każdej niemal chwili - wrosło, przerosło, weszło w krwiobieg.
To napędzało, nakręcało do działania, poprawiało humor nawet w paskudny dzień...
Było synonimem odrobiny wolności, było metaforą, było arcyważne...
Gdy podnosiło się to do ust i smakowało, to życie wskakiwało z powrotem na swoje tory. Niezwykła moc zamknięta w czymś tak małym...
Było tematem rozmów, zwłaszcza o poranku.
KAWA.
Przestała mi smakować...
Jak żyć?!
Kawa była w życiu mym od zawsze.
Gdy się studiowało, to szczytem wypasu było wyjście do Tribecci na latte (uboższa wersja to latte od Pana Ronalda Makdonalda)...
Gdy się pracowało, to był czerwony ekspres do kawy, z wymiennymi filtrami i parzenie idealnej kawy, w idealnych proporcjach i o idealnym kolorze... I były patenty na latte z mlekiem trzepanym w słoiku!
Gdy się było w ciąży, to jednym z pierwszych pytań do lekarza prowadzącego było: czy można kawę? Można! Ufff.
Gdy się karmiło dzieci to się piło kawę, słabszą, ale się piło...
Gdy się zostało Matką dwóch Córek na całym etacie to kawa stała się chwilą wytchnienia i wybawienia. Jedyną rzeczą, której mi nie podkradną i nie wypiją. Kawa pomagała otworzyć oko i pomagała przetrwać do wieczora.
A potem zmiotła mnie angina, potem SOR wizytowałam, potem przez tydzień byłam na lekkostrawnej diecie...
A potem... Potem zrobiłam sobie pierwszy kubek kawy po ponad tygodniu... I co? Wylałam zimną do zlewu... Nie poddałam się - zrobiłam kolejną - historia się powtórzyła.
Nie poddałam się - jeszcze nie! Nakazałam Jaśniemężowi zakupienie cholernie drogiej kawy (na cholernie dobrej promocji ;)) - takiej, co to człowiek gotów za nią majtki przez głowę ściągnąć, taka pyszna...
I co? Wylałam do zlewu zimną...
Jak żyć?
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zdrowie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zdrowie. Pokaż wszystkie posty
sobota, 13 lipca 2013
środa, 3 lipca 2013
Matka SOR wizytowała...
No i czemu znowu Matki nie było?
No cóż. Od soboty angina i antybiotyk. A w poniedziałek z rańca, tak po ósmej jakoś - wzięły Matkę takie kurde bóle brzucha, że urodzenie dwóch Córek siłami natury i bez znieczulenia to przy tym pikuś...
Matka jeszcze do 12 wytrzymała mając nadzieję, że przejdzie - ale kurde nie przeszło!
Szybka akcja była: ściągnięcia Dziadków do opieki nad Córkami i Jaśniemęża z roboty do wożenia Matki po lekarzach.
O 12:30 internista stwierdził, że nie ma żartów - trza do szpitala, bo to może być wyrostek. Dobry człowiek zawezwał transport sanitarny, coby Matka nie musiała w poczekalni SORu siedzieć cholera wie ile.
O 12:50 se Matka kulturalnie, na sygnale pod szpital podjechała, Matkę wwieźli i....
I teraz będzie cała prawda o Szpitalu Żeromskiego w Krakowie, do którego Matka trafiła (nie piszę, że o Służbie Zdrowia w Polsce ogólnie - mam nadzieję, że tak to nie wygląda wszędzie i zawsze!)
O 13:00 leżała Matka w pokoju jakimś do wstępnej weryfikacji i oględzin. Mnóstwo sprzętów wokół, więc sobie Matka myśli luz - przylezie lekarz, zrobi usg i będzie wiadomo.
O 13:20 lekarz się zjawił (przez te 20 minut leżałam tam samiusieńka, ani pielęgniarki, ani sanitariuszy - no przekręcić się można i tyle...)
O 13:25 doktorek stwierdził po obmacaniu Matczynego brzucha, że może wyrostek, a może jajnik, a kiedy Pan była u gina. Matka na to że była pół roku temu i wszystko git. Doktorek na to, że jednak najpierw wykluczymy czy to nie jajnik - zawiozą mnie na ginekologię. Matka się dopytuje o coś przeciwbólowego, ale nie - doktorek orzekł, że jak z ginekologii wrócę to wtedy.
O 13:40 zawieźli Matkę na ginekologię, a tam Pan doktor gin akurat na cięciu cesarskim. Trzeba czekać, ale to chwilkę przecież. Leży więc Matka na korytarzu zwijając się z bólu. Chwilka trwała ze 2 godziny...
O 16:40 doktor gin (bardzo miły) orzekł, że wsio ok z ginekologicznymi obszarami Matki.
O 17:00 zwieźli więc Matkę z powrotem na SOR do sortowni.
O 17:30 się nad Matką zlitowali i dali kroplówkę przeciwbólową.
O 18:00 zaczęło Matce wszystko "wisieć" bo w końcu przestało boleć...
O 19:50 UWAGA UWAGA zrobiono Matce usg jam brzusznej (jedyne 7 godzin po tym jak Matka do szpitala trafiła). Okazało się, że to nie wyrostek, i cała reszta w normie. Zwieźli więc Matkę z powrotem do sortowni.
O 21:00 pojawił się Młody Doktorek, który stwierdził, że wygląda na to, że Matka miała ostrą kolkę żółciową, może w reakcji na antybiotyk, a może jakiś kamień jest, choć w usg go nie uchwycono.
Zalecenie: wypad do domu i proszę sobie kupić nospę i pyralginę, bo może jeszcze poboleć 2-3 dni...
Wczoraj Matka na przemian: spała, leżała, drzemała i przysypiała.
Dzisiaj jeszcze Matkę boli, ale już Matka na chodzie...
Jeszcze tzw. PS: dziękuję za pomoc Sąsiadce zza płota, Rodzicom i Ciotce M!
No cóż. Od soboty angina i antybiotyk. A w poniedziałek z rańca, tak po ósmej jakoś - wzięły Matkę takie kurde bóle brzucha, że urodzenie dwóch Córek siłami natury i bez znieczulenia to przy tym pikuś...
Matka jeszcze do 12 wytrzymała mając nadzieję, że przejdzie - ale kurde nie przeszło!
Szybka akcja była: ściągnięcia Dziadków do opieki nad Córkami i Jaśniemęża z roboty do wożenia Matki po lekarzach.
O 12:30 internista stwierdził, że nie ma żartów - trza do szpitala, bo to może być wyrostek. Dobry człowiek zawezwał transport sanitarny, coby Matka nie musiała w poczekalni SORu siedzieć cholera wie ile.
O 12:50 se Matka kulturalnie, na sygnale pod szpital podjechała, Matkę wwieźli i....
I teraz będzie cała prawda o Szpitalu Żeromskiego w Krakowie, do którego Matka trafiła (nie piszę, że o Służbie Zdrowia w Polsce ogólnie - mam nadzieję, że tak to nie wygląda wszędzie i zawsze!)
O 13:00 leżała Matka w pokoju jakimś do wstępnej weryfikacji i oględzin. Mnóstwo sprzętów wokół, więc sobie Matka myśli luz - przylezie lekarz, zrobi usg i będzie wiadomo.
O 13:20 lekarz się zjawił (przez te 20 minut leżałam tam samiusieńka, ani pielęgniarki, ani sanitariuszy - no przekręcić się można i tyle...)
O 13:25 doktorek stwierdził po obmacaniu Matczynego brzucha, że może wyrostek, a może jajnik, a kiedy Pan była u gina. Matka na to że była pół roku temu i wszystko git. Doktorek na to, że jednak najpierw wykluczymy czy to nie jajnik - zawiozą mnie na ginekologię. Matka się dopytuje o coś przeciwbólowego, ale nie - doktorek orzekł, że jak z ginekologii wrócę to wtedy.
O 13:40 zawieźli Matkę na ginekologię, a tam Pan doktor gin akurat na cięciu cesarskim. Trzeba czekać, ale to chwilkę przecież. Leży więc Matka na korytarzu zwijając się z bólu. Chwilka trwała ze 2 godziny...
O 16:40 doktor gin (bardzo miły) orzekł, że wsio ok z ginekologicznymi obszarami Matki.
O 17:00 zwieźli więc Matkę z powrotem na SOR do sortowni.
O 17:30 się nad Matką zlitowali i dali kroplówkę przeciwbólową.
O 18:00 zaczęło Matce wszystko "wisieć" bo w końcu przestało boleć...
O 19:50 UWAGA UWAGA zrobiono Matce usg jam brzusznej (jedyne 7 godzin po tym jak Matka do szpitala trafiła). Okazało się, że to nie wyrostek, i cała reszta w normie. Zwieźli więc Matkę z powrotem do sortowni.
O 21:00 pojawił się Młody Doktorek, który stwierdził, że wygląda na to, że Matka miała ostrą kolkę żółciową, może w reakcji na antybiotyk, a może jakiś kamień jest, choć w usg go nie uchwycono.
Zalecenie: wypad do domu i proszę sobie kupić nospę i pyralginę, bo może jeszcze poboleć 2-3 dni...
Wczoraj Matka na przemian: spała, leżała, drzemała i przysypiała.
Dzisiaj jeszcze Matkę boli, ale już Matka na chodzie...
Jeszcze tzw. PS: dziękuję za pomoc Sąsiadce zza płota, Rodzicom i Ciotce M!
poniedziałek, 6 maja 2013
Katar - czyli macierzyństwo bez lukru
Córka Młodsza ma katar. Ale to taki katar, że... słów szkoda...
Zasnęła odglutowana (katarkiem) po 21. Przed 24 obudziła się z płaczem.
Matka wzięła kołdrę pod pachę i poszła do Córki Młodszej.
Do 1w nocy głaskałam, mówiłam "ciii", aplikowałam maść majerankową pod nos, dawałam pić, rozpinałam śpiworek, odgarniałam włosy z czoła i oczu - wszystko to w nadziei na to, że jednak zaśnie, a ja wrócę do swojego łóżka.
Po 1 w nocy porzuciłam nadzieję na wyspanie się w swoim łóżku i zaczęłam marzyć o wyspaniu się choć odrobinę w łóżku Córki. Głaskałam, mówiłam "ciii", maść majerankowa, picie, śpiworek, włosy (próbowałam zrobić kucek, ale skończyło się awanturą)...
Około 2 ułożyłam sobie poduchy tak żeby mi się wygodnie siedziało (nie, nie spało - siedziało), Córkę Młodszą położyłam na sobie, i tak siedziałam, aż się uspokoiła, oddychało się jej łatwiej - zasnęła. Po pół godzinie dokonałam karkołomnej próby odłożenia Córki na jej poduszkę, która to próba zakończyła się awanturą i powrotem do pozycji wyjściowej (czyli ja siedzę i nie śpię, ona śpi na mnie).
Po 3 w nocy opadłam z sił, odłożyłam Córkę na jej poduszkę, sama położyłam się obok.
Przez resztę nocy walczyłam już tylko o odrobinę człowieczeństwa, które w mym zmęczonym umyślę zmaterializowało się metaforycznie we własnej poduszce, żeby tylko dla siebie ją mieć.
Przegrałam tę walkę.
Rano Córka Młodsza obudziła się o 7 - zaryczana i cała na nie. Humor poprawiło jej dopiero wsadzenie palców do nosa Córki Starszej o 7:40.
To jest właśnie macierzyństwo. Bez lukru. Bez choćby cienkiej warstwy cukru pudru.
![]() | |
www.zielnik.biz |
Matka wzięła kołdrę pod pachę i poszła do Córki Młodszej.
Do 1w nocy głaskałam, mówiłam "ciii", aplikowałam maść majerankową pod nos, dawałam pić, rozpinałam śpiworek, odgarniałam włosy z czoła i oczu - wszystko to w nadziei na to, że jednak zaśnie, a ja wrócę do swojego łóżka.
Po 1 w nocy porzuciłam nadzieję na wyspanie się w swoim łóżku i zaczęłam marzyć o wyspaniu się choć odrobinę w łóżku Córki. Głaskałam, mówiłam "ciii", maść majerankowa, picie, śpiworek, włosy (próbowałam zrobić kucek, ale skończyło się awanturą)...
Około 2 ułożyłam sobie poduchy tak żeby mi się wygodnie siedziało (nie, nie spało - siedziało), Córkę Młodszą położyłam na sobie, i tak siedziałam, aż się uspokoiła, oddychało się jej łatwiej - zasnęła. Po pół godzinie dokonałam karkołomnej próby odłożenia Córki na jej poduszkę, która to próba zakończyła się awanturą i powrotem do pozycji wyjściowej (czyli ja siedzę i nie śpię, ona śpi na mnie).
Po 3 w nocy opadłam z sił, odłożyłam Córkę na jej poduszkę, sama położyłam się obok.
Przez resztę nocy walczyłam już tylko o odrobinę człowieczeństwa, które w mym zmęczonym umyślę zmaterializowało się metaforycznie we własnej poduszce, żeby tylko dla siebie ją mieć.
Przegrałam tę walkę.
Rano Córka Młodsza obudziła się o 7 - zaryczana i cała na nie. Humor poprawiło jej dopiero wsadzenie palców do nosa Córki Starszej o 7:40.
To jest właśnie macierzyństwo. Bez lukru. Bez choćby cienkiej warstwy cukru pudru.
niedziela, 5 maja 2013
Sen Matki i katar Córki Młodszej
Matka znowu miała sen:
Siedzę w domu z Córkami, czekamy na Jaśniemęż, który wraca z pracy (chyba?). Nagle pogoda zmienia się diametralnie, temperatura spada z 20 stopni do zera, zaczyna padać śnieg. Śnieg w maju?! - nawet przez sekundę myślę o tym, żeby się z wami podzielić tym wizualnym doświadczeniem na FB, ale nie mam czasu... Zrywa się porywisty wiatr i widzę kolejno: drzewa, kilka aut, jedną krowę, kury i wioskowe psy podrzucane przez coraz silniejsze podmuchy... Sąsiadom (tym Złym) wali się ogrodzenie - na pewno będzie na nas, myślę sobie.
Nagle z całej tej pizgawizy wyłania się samochód Jaśniemęża i podjeżdża pod dom. Jaśniemąż wchodzi do domu tuż za progiem wita go tradycyjny foch Matki: czemu tak późno wróciłeś, przecież miałeś Córkę Starszą do przedszkola przyznać?
Koniec snu*
Sennika nie potrzebuję - sama dokonałam analizy (gdzieś w okolicach 3 nad ranem):
- że diametralna zmiana pogody nastąpiła - no bo szlag Matkę trafia, tak ładnie było, Córki cały czas na polu, a teraz w zamknięciu od 4 dni, bo deszcz i zimno...
- żeby zrobić wpis na FB - za dużo FB?
- że się ogrodzenie Sąsiadów Złych zawaliło - zapowiedź lata, na pewno coś będzie nie tak i powód do awantury się znajdzie i z całą pewnością będzie to nasza (Matki i Jaśniemęża) wina
- że Matka fochen strzeliła - po pierwsze: Jaśniemąż długo pracuje i późno wraca, po drugie - zołza jestem i tyle, żeby zamiast się cieszyć, że przeżył i dojechał to ja focha strzelam, że późno...
- że Córka Starsza do przedszkola miała być odwieziona - za dużo wolnego, Córka od 4 dni siedzi Matce na głowie
*kolorowe sny zapewnia Matce Córka Młodsza i jej katar - w sensie, że generalnie Matka więcej nie śpi niż śpi, a jak już Matka zaśnie to głęboko i na krótko, no i się Matce śnią pierdoły... ;)
Siedzę w domu z Córkami, czekamy na Jaśniemęż, który wraca z pracy (chyba?). Nagle pogoda zmienia się diametralnie, temperatura spada z 20 stopni do zera, zaczyna padać śnieg. Śnieg w maju?! - nawet przez sekundę myślę o tym, żeby się z wami podzielić tym wizualnym doświadczeniem na FB, ale nie mam czasu... Zrywa się porywisty wiatr i widzę kolejno: drzewa, kilka aut, jedną krowę, kury i wioskowe psy podrzucane przez coraz silniejsze podmuchy... Sąsiadom (tym Złym) wali się ogrodzenie - na pewno będzie na nas, myślę sobie.
Nagle z całej tej pizgawizy wyłania się samochód Jaśniemęża i podjeżdża pod dom. Jaśniemąż wchodzi do domu tuż za progiem wita go tradycyjny foch Matki: czemu tak późno wróciłeś, przecież miałeś Córkę Starszą do przedszkola przyznać?
Koniec snu*
Sennika nie potrzebuję - sama dokonałam analizy (gdzieś w okolicach 3 nad ranem):
- że diametralna zmiana pogody nastąpiła - no bo szlag Matkę trafia, tak ładnie było, Córki cały czas na polu, a teraz w zamknięciu od 4 dni, bo deszcz i zimno...
- żeby zrobić wpis na FB - za dużo FB?
- że się ogrodzenie Sąsiadów Złych zawaliło - zapowiedź lata, na pewno coś będzie nie tak i powód do awantury się znajdzie i z całą pewnością będzie to nasza (Matki i Jaśniemęża) wina
- że Matka fochen strzeliła - po pierwsze: Jaśniemąż długo pracuje i późno wraca, po drugie - zołza jestem i tyle, żeby zamiast się cieszyć, że przeżył i dojechał to ja focha strzelam, że późno...
- że Córka Starsza do przedszkola miała być odwieziona - za dużo wolnego, Córka od 4 dni siedzi Matce na głowie
*kolorowe sny zapewnia Matce Córka Młodsza i jej katar - w sensie, że generalnie Matka więcej nie śpi niż śpi, a jak już Matka zaśnie to głęboko i na krótko, no i się Matce śnią pierdoły... ;)
![]() |
www.dressy.pl |
wtorek, 30 kwietnia 2013
Matka poszła załatwiac sprawy... i teraz boli ją kręgosłup
Matka wczoraj:
*wsadziła obie Córki do auta celem zawiezienia Córki Starszej do przedszkola
*wysadziła obie Córki z auta pod przedszkolem
*wytachała Córkę Młodszą na II piętro (ludzie! przedszkole na II piętrze - kto to wymyślił?), porzuciła Córkę Starszą w instytucji
*zniosła Córkę Młodszą dwa piętra w dół
*wsadziła Córkę Młodszą do auta
*wysadziła Córkę Młodszą pod domem, a w domu nakarmiła posiłkiem śniadaniopodobnym (serek topiony widelcem, kawałek parówki, kawałek chleba - cudowanie bardziej niż jedzenie było)
*wsadziła Córkę Młodszą z ekwipunkiem do auta
*wysadziła Córkę Młodszą pod Urzędem Gminy
*wytachała Córkę Młodszą na I piętro w/w Urzędu celem odebrania nowego dowodu (Matki, nie Córki)
*zniosła Córkę Młodszą piętro w dół
*wsadziła Córkę Młodszą do auta
*wysadziła Córkę Młodszą pod instytucją medyczną, celem załatwienia skierowania na badania matczyne
*wyjechała i zjechała z Córką Młodszą (hura - winda!!!) w instytucji medycznej
*wsadziła Córkę Młodszą do auta
*wysadziła Córkę Młodszą z auta w centrum pięknego starego miasta
*wytachała Córkę Młodszą dwa piętra stromymi schodami w starej kamiennicy celem załatwienia prezentu dla Jaśniemęża (że też się pani tatuująca musiała w takim miejscu zamelinować!)
*zniosła Córkę Młodszą dwa piętra w/w schodami
*wsadziła Córkę Młodszą do auta
*wysadziła Córkę Młodszą pod centrum handlowym, celem zakupienia prezentów (bo przełom kwietnia i maja gwarantuje Matce drenaż kieszeni na prezenty na ur. Ojca, ur. Matki Rodzicielki, ur. i im. Jaśniemęża - tak na kupie, no!)
*przeleciała z Córką Młodszą centrum handlowe
*wsadziła Córkę Młodszą do auta
*wysadziła Córkę Młodszą pod przedszkolem Córki Starszej
*wytachała Córkę Młodszą na II piętro
*zniosła Córkę Młodszą z drugiego piętra w towarzystwie podskakującej Córki Starszej
*wsadziła obie Córki do auta
*wysadziła obie Córki z auta na placu zabaw
*wsadziła obie Córki do auta (po zażyciu rozrywki na w/w placu)
*wysadziła obie Córki z auta pod domem - gloria!!!
A dzisiaj się ruszać Matka nie może, bo tak ją kręgosłup boli...
PODSUMOWANIE - dla tych, którzy nie przebrnęli przez gwiazdki wyżej:
* 9 razy wsadzałam Córkę Młodszą do auta (w tym 3 razy w towarzystwie Córki Starszej, która - dzięki bogu - wsiada już sama, ale zapiąć trzeba)
* 9 razy wysadzałam Córkę Młodszą z auta (w tym - j/w)
* wniosłam Córkę Młodszą na 7 pięter, po czym ją z tych z 7-miu pięter zniosłam.
* zrobiła "niewiadomoile" km z Córką Młodszą w wózku, za rękę, na rękach popychając wózek jednocześnie...
Córka Młodsza waży - tak pi razy oko - 13 kg...
*wsadziła obie Córki do auta celem zawiezienia Córki Starszej do przedszkola
*wysadziła obie Córki z auta pod przedszkolem
*wytachała Córkę Młodszą na II piętro (ludzie! przedszkole na II piętrze - kto to wymyślił?), porzuciła Córkę Starszą w instytucji
*zniosła Córkę Młodszą dwa piętra w dół
*wsadziła Córkę Młodszą do auta
*wysadziła Córkę Młodszą pod domem, a w domu nakarmiła posiłkiem śniadaniopodobnym (serek topiony widelcem, kawałek parówki, kawałek chleba - cudowanie bardziej niż jedzenie było)
*wsadziła Córkę Młodszą z ekwipunkiem do auta
*wysadziła Córkę Młodszą pod Urzędem Gminy
*wytachała Córkę Młodszą na I piętro w/w Urzędu celem odebrania nowego dowodu (Matki, nie Córki)
*zniosła Córkę Młodszą piętro w dół
*wsadziła Córkę Młodszą do auta
*wysadziła Córkę Młodszą pod instytucją medyczną, celem załatwienia skierowania na badania matczyne
*wyjechała i zjechała z Córką Młodszą (hura - winda!!!) w instytucji medycznej
*wsadziła Córkę Młodszą do auta
*wysadziła Córkę Młodszą z auta w centrum pięknego starego miasta
*wytachała Córkę Młodszą dwa piętra stromymi schodami w starej kamiennicy celem załatwienia prezentu dla Jaśniemęża (że też się pani tatuująca musiała w takim miejscu zamelinować!)
*zniosła Córkę Młodszą dwa piętra w/w schodami
*wsadziła Córkę Młodszą do auta
*wysadziła Córkę Młodszą pod centrum handlowym, celem zakupienia prezentów (bo przełom kwietnia i maja gwarantuje Matce drenaż kieszeni na prezenty na ur. Ojca, ur. Matki Rodzicielki, ur. i im. Jaśniemęża - tak na kupie, no!)
*przeleciała z Córką Młodszą centrum handlowe
*wsadziła Córkę Młodszą do auta
*wysadziła Córkę Młodszą pod przedszkolem Córki Starszej
*wytachała Córkę Młodszą na II piętro
*zniosła Córkę Młodszą z drugiego piętra w towarzystwie podskakującej Córki Starszej
*wsadziła obie Córki do auta
*wysadziła obie Córki z auta na placu zabaw
*wsadziła obie Córki do auta (po zażyciu rozrywki na w/w placu)
*wysadziła obie Córki z auta pod domem - gloria!!!
A dzisiaj się ruszać Matka nie może, bo tak ją kręgosłup boli...
PODSUMOWANIE - dla tych, którzy nie przebrnęli przez gwiazdki wyżej:
* 9 razy wsadzałam Córkę Młodszą do auta (w tym 3 razy w towarzystwie Córki Starszej, która - dzięki bogu - wsiada już sama, ale zapiąć trzeba)
* 9 razy wysadzałam Córkę Młodszą z auta (w tym - j/w)
* wniosłam Córkę Młodszą na 7 pięter, po czym ją z tych z 7-miu pięter zniosłam.
* zrobiła "niewiadomoile" km z Córką Młodszą w wózku, za rękę, na rękach popychając wózek jednocześnie...
Córka Młodsza waży - tak pi razy oko - 13 kg...
środa, 17 kwietnia 2013
Matka powinna w życiu trzymać się zasad
Zasada stara jak Ewka z Adamem - nigdy nie chwal i nie ciesz się otwarcie (pierwsi rodzice się pewnie chwalili, a jak się skończyło, to wiadomo - kiepsko, bracia się poszturchali, przy czym Kain Abla ostatecznie) , że:
1. Dziecko jest zdrowe
2. Dziecko przespało całą noc
3. Mysz opuściła lokum.
Matka w sposób bolesny wielokrotnie przekonała się o świętości tej zasady - ona jest jak samospełniająca się przepowiednia... Matka już ma w matkowaniu prawie 5-letnie doświadczenie, i z całych sił się powstrzymuje od chwalenia Córek. Znalazła nawet sposób na "nie-chwalenie", otóż czasem Matka mataczy, względnie unika odpowiedzi na pytanie / zmienia temat, a w ostateczności - kłamie.
Czyli na przykład, na pytanie innych ludzi, czy Córki zdrowe, Matka odpowiada: "a daj spokój , cały czas katar, jednej się kończy, drugiej zaczyna, do tego pokasłują, ooo widzę że piekłaś coś nowego, co to".
W tym komunikacie Matka zawarła matactwa vel niedopowiedzenia (pokasłują, ale jak się zakrztuszą), kłamstwa (że cały czas katar), oraz zmianę tematu (to o pieczeniu).
Czasem jednak Matce się coś wymsknie i wtedy jest armagedon. Wczoraj na przykład Matka się ucieszyła (i o zgrozo - wyraziła tą radość publicznie do sąsiadki zza płota), że Córki po zażyciu dużej dawki świeżego poniedziałkowego powietrza padły jak kawki między 21 (Młodsza) a 22 (Starsza) i przespały calusieńką noc bez szemrania.
No i co?
Po zażyciu jeszcze większej dawki świeżego powietrza, z tą tylko różnicą, że było to powietrze wtorkowe - Córki postanowiły Matce przypomnieć, że zasad się nie łamie.
Córka Młodsza pohukiwała, skuczała, wołała aaaa, by w ostateczności przywołać Matkę do swego łoża w okolicach godziny 2AM. I na tym nie skończyła - do rana Matkę szturchała, kopała, kładła się na Matce i generalnie chciało jej się pić.
Córka Starsza natomiast regularnie co dwie godziny waliła głową w drewnianą ramę swojego łóżka, po czym Matka szła i zbierała różne części Córki z podłogi (raz głowę, raz nogi, raz tyłek) i umieszczała je z powrotem z łóżku. Najlepiej obrazowałby to Sid z Epoki Lodowcowej (śpiący na kamieniu przy ognisku), ale takowego zdjęcia nie znalazłam. Znalazłam za to taki obrazek (z tym, że Córka Starsza jest dużo młodsza, dużo bardziej urodziwa i nie pod wpływem napoju wyskokowego).
A kiedyś jak Matka niechybnie dokonała publicznej pochwały snu Córek, to Matka skończyła przed 6AM przy desce do prasownia (materiał pochodzi z prywatnych archiwów Matki):
Córka Młodsza jęknęła chwilę po 5 rano. Matka się zerwała, poszła do pokoju owej ptaszyny, utuliła, pobujała, Córka zasnęła. Wracam do sypialni, a tu moja miejscówka zajęta przez Córkę Starszą (jak wychodziłam spała u siebie). Zgarnęłam więc swoją kołdrę i poszłam do pokoju Młodszej z zamiarem dokimania. Córka Młodsza jednak w tzw międzyczasie ułożyła się w poprzek łóżka - nie tykam, bo się obudzi. Kołdra pod pachę i idę do pokoju Starszej (wszak ta śpi w moim). Jakoś się jednak nie mogłam ułożyć w towarzystwie pluszaków i świecących w ciemności naklejek...
Z braku laku (za wcześnie na czytanie) przed 6 rano włączyłam ŻELAZKO i wzięłam się za prasowanie...
Perfekcyjna pani domu - sic!
1. Dziecko jest zdrowe
2. Dziecko przespało całą noc
3. Mysz opuściła lokum.
Matka w sposób bolesny wielokrotnie przekonała się o świętości tej zasady - ona jest jak samospełniająca się przepowiednia... Matka już ma w matkowaniu prawie 5-letnie doświadczenie, i z całych sił się powstrzymuje od chwalenia Córek. Znalazła nawet sposób na "nie-chwalenie", otóż czasem Matka mataczy, względnie unika odpowiedzi na pytanie / zmienia temat, a w ostateczności - kłamie.
Czyli na przykład, na pytanie innych ludzi, czy Córki zdrowe, Matka odpowiada: "a daj spokój , cały czas katar, jednej się kończy, drugiej zaczyna, do tego pokasłują, ooo widzę że piekłaś coś nowego, co to".
W tym komunikacie Matka zawarła matactwa vel niedopowiedzenia (pokasłują, ale jak się zakrztuszą), kłamstwa (że cały czas katar), oraz zmianę tematu (to o pieczeniu).
Czasem jednak Matce się coś wymsknie i wtedy jest armagedon. Wczoraj na przykład Matka się ucieszyła (i o zgrozo - wyraziła tą radość publicznie do sąsiadki zza płota), że Córki po zażyciu dużej dawki świeżego poniedziałkowego powietrza padły jak kawki między 21 (Młodsza) a 22 (Starsza) i przespały calusieńką noc bez szemrania.
No i co?
Po zażyciu jeszcze większej dawki świeżego powietrza, z tą tylko różnicą, że było to powietrze wtorkowe - Córki postanowiły Matce przypomnieć, że zasad się nie łamie.
Córka Młodsza pohukiwała, skuczała, wołała aaaa, by w ostateczności przywołać Matkę do swego łoża w okolicach godziny 2AM. I na tym nie skończyła - do rana Matkę szturchała, kopała, kładła się na Matce i generalnie chciało jej się pić.

A kiedyś jak Matka niechybnie dokonała publicznej pochwały snu Córek, to Matka skończyła przed 6AM przy desce do prasownia (materiał pochodzi z prywatnych archiwów Matki):
Córka Młodsza jęknęła chwilę po 5 rano. Matka się zerwała, poszła do pokoju owej ptaszyny, utuliła, pobujała, Córka zasnęła. Wracam do sypialni, a tu moja miejscówka zajęta przez Córkę Starszą (jak wychodziłam spała u siebie). Zgarnęłam więc swoją kołdrę i poszłam do pokoju Młodszej z zamiarem dokimania. Córka Młodsza jednak w tzw międzyczasie ułożyła się w poprzek łóżka - nie tykam, bo się obudzi. Kołdra pod pachę i idę do pokoju Starszej (wszak ta śpi w moim). Jakoś się jednak nie mogłam ułożyć w towarzystwie pluszaków i świecących w ciemności naklejek...
Z braku laku (za wcześnie na czytanie) przed 6 rano włączyłam ŻELAZKO i wzięłam się za prasowanie...
Perfekcyjna pani domu - sic!
A dwa dni temu Matka przekonała się na własnej skórze, że zasada nie chwalenie / nie cieszenia się dotyczy również gryzoni.
Otóż Matka mieszka w otoczeniu szczerych pól, w związku z tym, zdarza się, że gości w domu mysz.
Dwa dni temu Matka w rozmowie z Jaśniemężem wyraziła z nieskrywaną radością nadzieję, że mysz już się wyprowadziła, bo od dłuższego czasu cisza. Chwilę potem Matka mysz usłyszała.
Trzeba w życiu mieć zasady i się ich trzymać...
Subskrybuj:
Posty (Atom)