środa, 31 lipca 2013

Baba z aparatem

Matka siedzi z Córkami na plaży.
Córki się babrają w piasku, babrają w wodzie doniesionej w wiaderkach przez Jaśniemęża, skaczą przez fale, zakopują różne rzeczy na amen, piasek rzęzi Córkom między zębami i kryje się we wszystkich fałdach Córki Młodszej... Szczęśliwe są.

Ludzi TŁUM!
W okolicach godziny 16 miejscówkę przed nami zajmuje para z dwójką dzieci.
Chłopiec - na oko - lat 3, dziewczynka - na oko - jakieś 10 miesięcy.

Matka w pierwszym odruchu współczuje rodzicom - mniejsze dzieciory, większy kłopot z ogarnięciem...

Ale potem to już Matka współczuje tylko dzieciom w/w...

Paniusia Mamusia wyciąga dzieci z wózków.
Paniusia Mamusia wyciąga dla chłopca zestaw do piachu (wiaderko, łopatka, kilka foremek).
Paniusia Mamusia odsyła Tatusia po kocyk, bo się zapomniało wziąć...
No a na koniec Paniusia Mamusia wyciąga APARAT fotograficzny i rozpoczyna się półgodzinna (serio!) sesYja.

Dzieci zostają posadzone obok siebie na piachu.
*"tu tu ptaszek leci" - PSTRYK
Chłopiec zajmuje się napełnianiem wiaderka piaskiem, dziewczynka odraczkowuje w sobie tylko znanym kierunku, Paniusia Mamusia sprawdza efekt pstryknięcia - niezadowalający.
Dzieci zostają posadzone obok siebie na piachu.
PSTRYK.
Paniusia Mamusia poprawia antenkę w kapelusiku dziewczynki.
PSTRYK
Paniusia Mamusia poprawia kokardkę na kapelusiku dziewczynki.
PSTRYK
Paniusia Mamusia poprawia czapkę chłopca (bo logo z przodu musi być)
PSTRYK
Paniusia Mamusia poprawia zapięcie koszuli chłopca.
PSTRYK
Dzieci się rozłażą - Paniusia Mamusia usadza dzieci koło siebie.
PSTRYK
Chłopiec ma już wyraźnie dość, bawić się wiaderkiem nie może, bo pstryk i pstryk.
PSTRYK
Chłopiec zaczyna popłakiwać. Panusia Mamusia udziela zjebki.
PSTRYK
Chłopiec wyciera sobie zapiaszczonymi łapkami załzawione oczy i zaczyna płakać głośno, bo piach w oczach to nic przyjemnego.
Paniusia Mamusia chwyta jakąś szmatkę i wyciera szybko... aparat, po czym go zamyka i okłada do wózka. Następnie zajmuje się oczami chłopca - nerwowo obcierając je tą samą szmatką i udzielając mu reprymendy:
"no i co żeś zrobił? Jak teraz będziesz na zdjęciach wyglądał z takimi czerwonym oczami?!"

Matka agresywna nie jest, ale Paniusi Mamusi udało się agresję Matki wzbudzić! Na wYwczasach!

poniedziałek, 29 lipca 2013

Daleko jeszcze?

3:00 (w nocy) - wyjazd

3:10 - po raz pierwszy pada pytanie tak wyczekiwane przez wszystkich rodziców podróżujących z dziećmi: "daleko jeszcze?". Na szczęście Córki zasypiają i śpią!

3:35 - Matka zostaje rozbawiona niemal do łez przez Pana obsługującego bramki na autostradzie. Podjeżdżamy z forsą w dłoni, a Pan w dłoni dzierży książkę! W punkcie poboru opłat! O 3:35! I wita nas: "już, już" - ja też kurde nie lubię jak mi ktoś w pół zdania czytanie przerywa :D

4:30 - Matka z Jaśniemężem przeżywają chwilę grozy i to takiej serio serio... Budzi się Córka Młodsza. Ciapie oczami na siostrę, gapi się w okno, ciapie oczami na nas - a napotkawszy matczyny wzrok postanawia poudawać, że śpi. Robi to na tyle skutecznie, że... zasypia. Ufff!

5:30 - budzi się Córka Starsza i wita nas słowami: "mamo spójrz! Słońce wstaje tam - za zachodem!" Aha ;)

6:05 - "daleko jeszcze?"

6:40 - Córka Starsza: "tato jesteś mrówkowiczem! Dlaczego wpuściłeś do auta mrówki? Teraz mi tu łażą!"

7:00 - wybiła godzina zero: obudziła się Córka Młodsza

7:20 - rozpiz totalny w aucie, czyli jak rozpieprzyć wszystkie zabawki napowierzchni 2 metrów kwadratowych w 20 minut...

7:40 - próba zatkania dziobów czekoladą podjęta przez Matkę kończy się fiaskiem. Córka Starsza: "ja na wczasach nie będę jeść słodyczy!". WTF?

7:50 - Córka Starsza: "przemyślałam to: będę jadła słodycze, ale co drugi dzień"

8:30 - ARMAGEDON! Nie działa wtyczka do zapalniczki zasilająca święty spokój, czyli przenośne dvd. Córka Starsza do Jaśniemęża: "no jak to?! To nie mogłeś tego sprawdzić w domu?!". Mam ochotę jej zawtórować!

9:00 - zasłyszana w radiu piosenka... OMG! HIT poróży! "Ty robisz jakieś czary że znikają mi dolary,
Wiesz że twojej Miki nie stać na waciki?" - posłuchajcie koniecznie TUTAJ :D

9:20 - udało się! hura! nie - jeszcze nie dojechaliśmy. Udało się je wepchnąć do auta po przerwie śniadaniowo - placozabawowej...

9:50 - Córka Starsza: "Daleko jeszcze? To mogłeś wcześniej wyjechać!"

10:00 - przejazd przez bramki (wyjazd konkretnie opłacony trzydziestoma niespełna złotymi - łał!). Córka Starsza: "No nie... My jeździmy w kółko - przecież już tutaj byliśmy"...

10:30 - Córka Młodsza wsadza sobie do buta paluszka (takiego jadalnego) i cieszy się doń jak głupi do sera. Córka Starsza komentuje: "ale z Ciebie Dżastinbiber!"

10:40 - Córka Starsza: "hej! Tędy się jedzie do naszego domu! Poznaję tego Lidla! Już jesteśmy blisko!"

11:00 - Córka Starsza: "Daleko jeszcze?! Tyle już jedziemy, że chyba o Rosji dojechaliśmy!"

Dojechaliśmy.
Nie do Rosji - nad Bałtyk.









Dżastinbiber ;)

piątek, 26 lipca 2013

Ona

Zaczęło się zwyczajnie... na studiach. Ehm... 14 lat temu...
Potem zaczęło się jakby drugi raz - w pracy, 11 lat temu...
Następnie zaczęło się już tak naprawdę - w tej samej pracy, ale na wyższych szczeblach, 8 lat temu...

Było srebrne punto.
Były zakupy w osiedlowy sklepie o barbarzyńskiej 6 rano.
Była kawa o idealnym kolorze, parzona w czerwony ekspresie (wczesne rokokoko).
Były śniadania: świeże bułki z serkiem almette (z ogórkiem lub ziołowym - do dzisiaj to moje ukochane smaki).
Były setki wspólnych przekleństw (w pracy bez tego ani rusz...) i jeszcze więcej śmiechu...
Były wspólne decyzje o zmianie pracy: po raz pierwszy i po raz drugi.
Był porcelanowy aniołek dzieciorób i prawie rok mieszkania daleko od siebie.

Jest mieszkanie w miarę niedaleko.
Jest porozumienie totalne, takie bez słów.
Jest akceptacja, szacunek i wsparcie.
Jest tysiąc tematów do rozmów i kilka takich, o których można umiejętnie pomilczeć.

Jest pewność, że można zawsze na tą drugą osobę liczyć.

I mimo tego, że teraz to Ja częściej potrzebuję wsparcia lub pomocy - nie czuję się z tym źle.
Nie czuję się z tym źle, bo wiem, że Ona wie, że jeśli tylko będzie potrzebowała wsparcia lub pomocy - będę.

Tak jak nigdy nie szafowałam słowem miłość, tak i nigdy nie szafowałam słowem przyjaźń.

Ale to jest przyjaźń.
To niezwykle kojące uczucie - wiedzieć, że jest takie coś, co będzie trwało całe życie ( i nie jest to mąż ani dzieci :))

Dziękuję!

środa, 24 lipca 2013

Piosenka Córki Młodszej

Córka Młodsza mnie maltretuje.

Ukochała sobie piosenkę taką jedną i każe sobie ją puszczać 10 do 20 razy dziennie (serio!).

Jakiż to utwór tak zapadł w serce 21-miesięcznego dziecka?
Krasnoludki? Lokomotywa? Puszek Okruszek?
Nie, nie i nie.
Córka wybrała na swój "live motive" utwór promujący film "Barbi: Księżniczka i Piosenkarka".
TUTAJ można zobaczyć i uronić łzę nad Matką, która tego cholerstwa musi słuchać wielokrotnie w ciągu dnia...

Matka sama nie wie, czemu tej piosenki nienawidzi całym sercem...
Potencjalnych powodów jest kilka:
1. Joanna Jabłczyńska.
2. Głos Joanny Jabłczyńskiej.
3. Komputerowy głos wspomagający głos Joanny Jabłczyńskiej.
4. Tekst utworu (głęboki, zapadający w pamięć)

Refren:
"Tak to ja, światło w sobie mam, górą rozświetlam mrok.
 To ja, to ja,
  tak to ja, tak to ja, tak to ja!"

W wykonaniu Córki Młodszej brzmi on następująco:
" (pierwszego wersu nie ogarnia)
  Toła, toła,
  tatoła, tatoła, tatoła!"

Zaczynam mieć stany lękowe, gdy widzę zbliżającą się do mnie Córkę Młodszą z pilotem w rączce, różową gitarą pod pachą i hasłem "Toła".

poniedziałek, 22 lipca 2013

Chciałam mu zrobić dobrze...

Tak prosto z mostu Wam napiszę:
chciałam Jaśniemężowi dobrze zrobić.

Ciężko chłopina pracuje rok cały, żeby nas utrzymać nad powierzchnią wody i kredytu.
Umęczony, zestresowany, ze znikomą ilością czasu wolnego.

Właśnie zaczął urlop! Należałoby to uczcić? Należałoby.

Przygotowywałam się do tego dnia już od soboty.
Obmyśliłam plan. Wybrałam się na zakupy.
Kupiłam wszystko, co do zrealizowania planu było mi potrzebne...
Najwyższa jakość - należy mu się w końcu!

No i nadszedł ten dzień, zwany dalej poniedziałkiem - Jaśniemąż oficjalnie rozpoczął wyczekany urlop.

Czas przystąpić do realizacji planu.

Córki zjadły zupę.
Córkę Młodszą położyłam do spania - udało się, śpi!
Córkę Starszą oddelegowałam do zabaw z Koleżanką zza płota - przeszkadzać nie będzie!

Wcześniej umyłam, namoczyłam... wszystko co trzeba.

I stanęłam przed Jaśniemężem prezentując swe zamiary.

A Jaśniemąż na to: "wolałbym coś lżejszego"

I CO JA MAM ZROBIĆ?!

I nie chodzi mi o obiad - zrobiłam mu na szybko makaron z łososiem i szpinakiem.
Chodzi mi o tą fasolkę, którą umyłam i namoczyłam.
Fasolkę po bretońsku mu chciałam zrobić, z najwyższej jakości kiełbasą...


czwartek, 18 lipca 2013

Urodziny Siostrzeńca

Wczoraj mój Siostrzeniec miał pierwsze urodziny - impreza popołudniową porą była.

Z rana poprosiłam Córkę Starszą, coby rysunek jakiś dla kuzyna namalowała.
Ile razy można strzelić fochem na Matkę w czasie jednego, raczej krótkiego dialogu?
Liczymy:

Matka: narysuj może jakiś obrazek dla solenizanta.
Córka Starsza: no dobra, ale co?
Matka: może pieska, On lubi pieski.
Córka Starsza: nie umiem pieska! (FOCH nr1)

Matka: no to narysuj co chcesz...
Córka Starsza: no dobra, spróbuję tego pieska (FOCH nr2)
Narysowała.
Matka: no i piękny piesek Ci wyszedł! To teraz jeszcze trzeba by go pokolorować...
Córka Starsza: ale ja brzydko koloruję. (FOCH nr3)

Matka: pięknie kolorujesz...
Córka Starsza: nie, bo koloruję szybko i wyjeżdżam za linię (FOCH nr4)

Matka: to koloruj wolno
Córka Starsza: wolno to mi się nie chce... (FOCH nr5)

Matka: to koloruj jak chcesz...
Córka Starsza: no dobra, spróbuje.... (FOCH nr6)

Zachciało mi się obrazków to dostałam... Obrazek psa okupiony sześcioma fochami!

A potem to już było i miło i grzecznie.
Córki mnie na "wyjściach" zawsze pozytywnie zaskakują i udają , że są aniołkami.
Dziewczyny bawiły się świetnie, a i Solenizant chyba zadowolony z roku na świecie i ze świata w ogóle :)

PS. Wracanie do domu z 4 balonami wypełnionymi helem zamkniętymi w małym samochodzie i trzymanymi przez Córkę Starszą jest... ekstremalne! W lusterku wstecznym widziałam... 4 balony.


wtorek, 16 lipca 2013

Zmęczenie

Poniedziałek. Godz. 20:00.
Córki zjadły już kolację, zaraz idą spać - jeszcze tylko bajkę oglądają.

Oglądanie bajki w wykonaniu Córek wygląda tak:
Skaczą po dywanie. Turlają się po dywanie. Układają klocki / puzzle i absolutnie ich po sobie nie sprzątają - bo... oglądają bajkę.

Gdy Matka przypomina, że przecież oglądają bajkę - siadają na kanapie. Skaczą po kanapie. Turlają się po kanapie. Rzucają w siebie poduszkami. Rzucają w Matkę poduszkami.

Gdy Matka kolejny raz przypomina, że miały oglądać bajkę - przysiadają koło Matki. Zaczynają się tulić, przepychać się, popychać...

Matka zaciska powieki - chciała tylko po całym dniu posiedzieć chwilę, sama...

Córki włażą na Matkę, jedna z jednej strony, druga z drugiej. Starsza zaczyna się bawić matczynymi włosami, Młodsza wsadza Matce palce do: oka, nosa, ucha, buzi - domagając się nazywania wszystkich atakowanych części twarzy.

Matka pokonuje gulę w gardle, wydobywa rezerwy cierpliwości i mówi: oko, nos, ucho, buzia...

Córka Starsza postanawia zrobić Matce fryzurę na noc przy użyciu wszystkich chyba swoich spinek i gumek. Córka Młodsza chwyta za szczotkę do włosów - pomaga siostrze waląc po matczynej głowie różowym narzędziem tortur...

Matka chciała tylko... Chwilę... Cicho... Przecież bajkę miały oglądać...

Córce Starszej znudziło się fryzjerstwo - postanowiła, że Matkę będzie rozśmieszać, "bo jakaś smutna jesteś mamusiu...". Tańczy, podskakuje, śpiewa - wszystko tuż przed nosem Matki. Córka Młodsza zawsze robiąca to samo co siostra - robi to samo, tyle że na Matce.

Matka czuje, że powoli wzbiera w niej fala irytacji. Nie wytrzymam, eksploduję! Obłęd czai się tuż za rogiem świadomości...

Córka Młodsza przypuszcza kolejny atak - tym razem postanowiła Matkę unicestwić obśliniając ją pod pozorem całowania. Siedzi na Matce okrakiem i całuje: po czole, nosie, oczach, policzkach... Leci już trzecie seria po dziesięć całusów...

Matka ma dość! Matka tylko chciała... Po całym dniu... Przecież mi się należy odrobina spokoju, przecież bajkę miały oglądać, przecież...

Czwarta seria po dziesięć...

Wybuchnę i ucieknę, schowam się przed nimi...

I nagle myśl jasna jak błyskawica umysł Matki przeszywa:
przecież za kilka, kilkanaście lat żadna z nich już nie będzie mnie tak maltretować, żadna z nich nie będzie po mnie skakać, dziubać, fryzować, całować...
Za kilka lat będę się ciepło do tego wspomnienia uśmiechać.
Za kilka lat będę patrzeć na dorastające Córki i tęsknić do takich chwil jak ta....

Irytacja gdzieś ucieka, ulatnia się frustracja, znikają obłęd i groźba eksplozji.
Zmęczenie pozostaje, ale nie przesłania mi już piękna tej chwili. 



sobota, 13 lipca 2013

Zmiana

Stała się rzecz straszna.
Skala przerażenia jaka mnie ogarnia na samą myśl o tym, co się wydarzyło, przyprawia mnie o gęsią skórkę...

Wyobraźcie sobie, że nagle, bez żadnego ostrzeżenia, bez związku, bez choćby kawałka znaku ostrzegawczego - zmienia się w Waszym życiu coś, co było jakby od zawsze...
To coś towarzyszyło Wam w każdej niemal chwili - wrosło, przerosło, weszło w krwiobieg.
To napędzało, nakręcało do działania, poprawiało humor nawet w paskudny dzień...
Było synonimem odrobiny wolności, było metaforą, było arcyważne...

Gdy podnosiło się to do ust i smakowało, to życie wskakiwało z powrotem na swoje tory. Niezwykła moc zamknięta w czymś tak małym...
Było tematem rozmów, zwłaszcza o poranku.

KAWA.
Przestała mi smakować...
Jak żyć?!

Kawa była w życiu mym od zawsze.
Gdy się studiowało, to szczytem wypasu było wyjście do Tribecci na latte (uboższa wersja to latte od Pana Ronalda Makdonalda)...
Gdy się pracowało, to był czerwony ekspres do kawy, z wymiennymi filtrami i parzenie idealnej kawy, w idealnych proporcjach i o idealnym kolorze... I były patenty na latte z mlekiem trzepanym w słoiku!
Gdy się było w ciąży, to jednym z pierwszych pytań do lekarza prowadzącego było: czy można kawę? Można! Ufff.
Gdy się karmiło dzieci to się piło kawę, słabszą, ale się piło...
Gdy się zostało Matką dwóch Córek na całym etacie to kawa stała się chwilą wytchnienia i wybawienia. Jedyną rzeczą, której mi nie podkradną i nie wypiją. Kawa pomagała otworzyć oko i pomagała przetrwać do wieczora.

A potem zmiotła mnie angina, potem SOR wizytowałam, potem przez tydzień byłam na lekkostrawnej diecie...
A potem... Potem zrobiłam sobie pierwszy kubek kawy po ponad tygodniu... I co? Wylałam zimną do zlewu... Nie poddałam się - zrobiłam kolejną - historia się powtórzyła.
Nie poddałam się - jeszcze nie! Nakazałam Jaśniemężowi zakupienie cholernie drogiej kawy (na cholernie dobrej promocji ;)) - takiej, co to człowiek gotów za nią majtki przez głowę ściągnąć, taka pyszna...
I co? Wylałam do zlewu zimną...

Jak żyć?

poniedziałek, 8 lipca 2013

Nakryłam go!



Od jakiegoś czasu coś się działo…

Kobiety wielu przełomowych odkryć dokonują w łazience. Nie byłam inna. Myłam zęby, spoglądałam w lustro i po prostu to czułam… Coś było nie tak.

Wstawałam rano. Schodziłam na dół. Nastawiałam wodę na kawę. Szłam do łazienki. Myłam te zęby spoglądając w to lustro i… wiedziałam. Kobieca intuicja? Szósty zmysł? Nie wiem. Ale każdego dnia zyskiwałam coraz więcej pewności, że coś jest na rzeczy, coś się nie zgadza…

Niby wszystko było w porządku. Niby nic się nie zmieniło. Niby świat się dalej toczył swoim rytmem poranków, środków dnia, wieczorów i nocy. Niby, niby, niby… A ja czułam gorzki smak w ustach, który nie wróżył niczego dobrego.

Pozornie wszystkie rzeczy i sprawy pozostawały na swoim miejscu. Było zwyczajowe dzień dobry, były rozmowy telefoniczne, były kanapki i obiady do pracy (albo nie było – zwyczajowo). Były zabawy z dziećmi. Były drobne sprzeczki i dobry seks.
Zwyczajnie. Gdyby nie ten niepokój kiełkujący gdzieś w środku, po cichu, pomału, z gorzkim smakiem w tle…

Aż zdarzył się taki dzień, gdy On był jeszcze w domu, a Ja już wstałam. Zeszłam na dół, nastawiłam wodę na kawę. On był w łazience, sądząc po odgłosach – golił się. Szłam do łazienki z myślą, że sobie chwile porozmawiamy rano, bez dzieci – tak rzadko nam się to teraz udaje…

Weszłam. Zamarłam. Nakryłam Go.

W jednej ręce miał moją szczoteczkę do zębów, a w drugiej swoją maszynkę do golenia.

JA: co ty robisz? – niemal krzyknęłam.
ON: no czyszczę sobie maszynkę…
JA: moją szczoteczką?!
ON: a to ty tej używasz??

Nooooo!
To stąd ten gorzki smak w ustach!

piątek, 5 lipca 2013

Matka imieniny dzisiaj ma. O!

Matka jakiejś szczególnej wagi do imienin nie przywiązuje. Urodziny są ważne.
Imieniny są po to, żeby się z Jaśniemęża pośmiać, bo jak o nich nie przypomnę - to nie pamięta!

Dzisiaj ma stan "niepamiętania", bo ja nie przypominałam w związku z chorobowymi przeżyciami.

Rano wychodzi do pracy, wsadza głowę do sypialni:
Jaśniemąż: jak się czujesz?
Matka: aaaa tak sobie...
Jaśniemąż: tak jak wyglądasz? mam wzywać pogotowie?
Matka: foch. Do widzenia.
Poszedł…

Wczoraj Matka była u lekarza i dostała nowy (ponoć łagodniejszy) antybiotyk na tą niedoleczoną anginę. Strach brać okrutny, żeby się historia z poniedziałku nie powtórzyła, nikt w końcu nie potwierdził, ani nie zaprzeczył, że to po antybiotyku było…

SMS Matki do Jaśniemężą:
„Niech się dzieje wola nieba… Wzięłam antybiotyk”

SMS Jaśniemęża do Matki:
„Połóż się koło choinek, żebym Cię z salonu nie musiał do auta ciągnąć”

SMS Matki do Jaśniemęża:
„FOCH”

SMS Jaśniemęża do Matki:
„To już drugi, a jeszcze nie ma 10”

SMS Matki do Jasniemęża:
„W końcu mam dzisiaj IMIENINY – no to foch nr 3”

Miałam go do wieczora potrzymać, ale może w poczuciu winy jakąś książkę kupi... ;)

Dzwoni:
Jaśniemąż: no bardzo mi to planów nie pokrzyżowało, bo i tak Ci miałem końcówkę do mopa kupić... To jeszcze kartę dokupię i będzie git?




środa, 3 lipca 2013

Matka SOR wizytowała...

No i czemu znowu Matki nie było?
No cóż. Od soboty angina i antybiotyk. A w poniedziałek z rańca, tak po ósmej jakoś - wzięły Matkę takie kurde bóle brzucha, że urodzenie dwóch Córek siłami natury i bez znieczulenia to przy tym pikuś...
Matka jeszcze do 12 wytrzymała mając nadzieję, że przejdzie - ale kurde nie przeszło!
Szybka akcja była: ściągnięcia Dziadków do opieki nad Córkami i Jaśniemęża z roboty do wożenia Matki po lekarzach.
O 12:30 internista stwierdził, że nie ma żartów - trza do szpitala, bo to może być wyrostek. Dobry człowiek zawezwał transport sanitarny, coby Matka nie musiała w poczekalni SORu siedzieć cholera wie ile.
O 12:50 se Matka kulturalnie, na sygnale pod szpital podjechała, Matkę wwieźli i....

I teraz będzie cała prawda o Szpitalu Żeromskiego w Krakowie, do którego Matka trafiła (nie piszę, że o Służbie Zdrowia w Polsce ogólnie - mam nadzieję, że tak to nie wygląda wszędzie i zawsze!)
O 13:00 leżała Matka w pokoju jakimś do wstępnej weryfikacji i oględzin. Mnóstwo sprzętów wokół, więc sobie Matka myśli luz - przylezie lekarz, zrobi usg i będzie wiadomo.
O 13:20 lekarz się zjawił (przez te 20 minut leżałam tam samiusieńka, ani pielęgniarki, ani sanitariuszy - no przekręcić się można i tyle...)
O 13:25 doktorek stwierdził po obmacaniu Matczynego brzucha, że może wyrostek, a może jajnik, a kiedy Pan była u gina. Matka na to że była pół roku temu i wszystko git. Doktorek na to, że jednak najpierw wykluczymy czy to nie jajnik - zawiozą mnie na ginekologię. Matka się dopytuje o coś przeciwbólowego, ale nie - doktorek orzekł, że jak z ginekologii wrócę to wtedy.
O 13:40 zawieźli Matkę na ginekologię, a tam Pan doktor gin akurat na cięciu cesarskim. Trzeba czekać, ale to chwilkę przecież. Leży więc Matka na korytarzu zwijając się z bólu. Chwilka trwała ze 2 godziny...
O 16:40 doktor gin (bardzo miły) orzekł, że wsio ok z ginekologicznymi obszarami Matki.
O 17:00 zwieźli więc Matkę z powrotem na SOR do sortowni.
O 17:30 się nad Matką zlitowali i dali kroplówkę przeciwbólową.
O 18:00 zaczęło Matce wszystko "wisieć" bo w końcu przestało boleć...
O 19:50 UWAGA UWAGA zrobiono Matce usg jam brzusznej (jedyne 7 godzin po tym jak Matka do szpitala trafiła). Okazało się, że to nie wyrostek, i cała reszta w normie. Zwieźli więc Matkę z powrotem do sortowni.
O 21:00 pojawił się Młody Doktorek, który stwierdził, że wygląda na to, że Matka miała ostrą kolkę żółciową, może w reakcji na antybiotyk, a może jakiś kamień jest, choć w usg go nie uchwycono.
Zalecenie: wypad do domu i proszę sobie kupić nospę i pyralginę, bo może jeszcze poboleć 2-3 dni...

Wczoraj Matka na przemian: spała, leżała, drzemała i przysypiała.

Dzisiaj jeszcze Matkę boli, ale już Matka na chodzie...

Jeszcze tzw. PS: dziękuję za pomoc Sąsiadce zza płota, Rodzicom i Ciotce M!

AddThis