sobota, 28 września 2013

W co jeszcze się pobawimy?

Dzisiaj Matka się nie czuje jak człowiek.
Po dzisiejszym dniu Matka jest... wrakiem człowieka!

Ta przemiana (z człowieka we wrak) nastąpiła za sprawą Córek, które Matkę przeciągnęły przez dzień dzisiejszy pytaniem: w co jeszcze się pobawimy?.

No to Matka się bawiła z Córkami:

Łódeczki zostały zrobione. Łódeczki zostały zwodowane.
Niestety żadna celebrytka, ani nawet Księżna Kate nie wpadła z szampanem celem ochrzczenia stateczków lub choćby wsparcia Matki (trunkiem)...  Znikąd pomocy!



Papier toaletowy (rolek 18) został Córkom wydany celem uskuteczniania zabaw ruchowych.
Zbudowane zostały wieże. Znacie legendę o wieżach Kościoła Mariackiego? Bratobójcza walka? Czyja wieża wyższa? Itp... No to tutaj było to samo: tylko zamiast braci były siostry, a zamiast cegieł - papier toaletowy. I tylko noże na szczęście nie poszły w ruch...



Obrazeczki 3D Matka jeszcze z Córkami zrobiła.
Jakie materiały, takie 3D. Łupiny po orzechach, tekturki, farby i klej. Akcja działa się na stole nadgryzionym zębem czasu, zębami Córek i różnego rodzaju substancjami (również żrącymi). Do oglądnięcia efektów prac oraz zdjęć z planu okulary 3D są zbędne...










Godzina 18.
Matka pada na ryj.
Mózg Matki zlasował się od nadmiaru kreatywnego myślenia.
Oczy Matki chciałyby nie widzieć skali pobojowiska pozostałego po "w co się jeszcze pobawimy?"
...
Córka Starsza pyta:
"a tatuś kiedy wróci, bo nam się nudzi!"

The End



piątek, 27 września 2013

Zgodnie bawiące się rodzeństwo

Każda matka posiadająca dwójkę (lub więcej) dzieci... CZEKA.

Na co?

CZEKAMY na to, aż dzieci przestaną się tłuc o każdą zabawkę, kredkę, kartkę papieru, książeczkę, czerwony klocek, plastikowy telefon, misia, lalkę, czapkę lalki, wózek, pędzelek, skakankę... Bo przecież niemal zawsze chcą bawić się równocześnie tym samym! 
CZEKAMY na zakończenie bitew, wojen i kłótni o rozsypane puzzle, o złamany ołówek, o obcięte włosy lalki, o porysowanego długopisem konika, o zgubiony pionek, kostkę, kartę...
CZEKAMY, aż dadzą nam chwilę wytchnienia - przecież mają siebie, ze sobą mogą się bawić, a nie nam ciągle na głowie, rękach, nogach, plecach wisieć... Przecież po to jest ich dwójka (lub więcej) - żeby wsparcie miały, żeby towarzystwo miały, żeby miały siebie nawzajem.
CZEKAMY na moment, w którym spokojnie będzie można napić się gorącej kawy, a nie letniej lub zimnej, bo przerywanej: "nie bijcie się", "nie kłóćcie się", "bawcie się razem", "zabiorę Wam ten telefon, jeśli nie potraficie się nim bawić razem", "nie, nie będziemy Wam kupować wszystkich zabawek razy dwa!"...

Uwaga! Attention! Achtung!
Matka się doczekała!
Dwa dni temu, o 18 (czyli w porze kiedy dzieci zwykle osiągają szczyty upierdliwości wprost proporcjonalne do ich zmęczenia).

Córki przez ponad 20 minut bawiły się w ciszy.
Na kanapie, nie robiąc przy tym bałaganu (czy to nie za dużo szczęścia naraz?).
Bawiły się maskotkami.
Bawiły się lalkami.
Grały w grę karcianą.
Bawiły się w mamę (Córka Starsza) i dzidziusia (Córka Młodsza).
Córka Starsza nałożyła Młodszej śliniaczek i udawała, że ją karmi.
Córka Młodsza została przez Starszą wytarta chusteczkami nawilżającymi (od butów po buzię - niestety w odwrotnej kolejności, ale co nas nie zabije...)

Jak to możliwe?
Przecież wiecznie się kłócą o niemal wszystko...
Przecież są w wieku kolizyjnym (bunt dwulatka kontra przemądrzała 5-cio latka)...

Dobra.
Matka Wam powie...

Po całej tej pięknej i cichej zabawie musiała Matka po prostu Córkę Młodszą... OBUDZIĆ.

Bo Córka Młodsza zasnęła na siedząco, na kanapie i spała snem kamiennym.
Córka Starsza więc miała pełne pole do popisu i manewrów wszelakich, które to pole wykorzystała stuprocentowo.

A Matka tylko się łzami ze śmiechu zalewała.
I trochę było jej żal...
Bo gdyby tak Córkę Młodszą siekło o 14 - to by się mogły tak pięknie i cicho bawić nawet godzinę...
A skoro sytuacja wydarzyła się o 18, to trzeba było Młodszą obudzić, coby wieczoru Matce nie zrujnowała dokazując ponad miarę w porze zasypiania...




wtorek, 24 września 2013

Córki Młodszej zmagania z językiem

Córka Młodsza przejawy geniuszu ma...
Widzę, widzę oczyma wyobraźni członkostwo w MENSIE, tak koło Dody by mogła przycupnąć... ;)

Dlaczego?
Ano dlatego, że Córce Młodszej mówić się nie chce za cholerę.
Mówi więc niewiele, ale jak już powie... to powie - oj powie! Ale to tak powie, że w pięty pójdzie...

Z Córką Młodszą tematy poruszyć można przeróżne; zdanie swoje ma w ważnych kwestiach społecznych, finansowych i politycznych; asertywna jest...
Zresztą - co będę przynudzać - przejdźmy do przykładów.

Córka Młodsza i LICZEBNIKI:
"TSI", trzy w sensie. Umie powiedzieć, bo ją siostra nauczyła. Ale mówi owo "tsi" w odniesieniu do dowolnej liczby dowolnych rzeczy.
Córka Młodsza jest po prostu ponad liczebnikami! O!

Córka Młodsza i JĘZYKI OBCE:
"BLU", niebieski w sensie, po angielsku. "Blu" dla Córki Młodszej znaczy tyle co nic... A konkretnie - nic nie znaczy. Ale mówi, bo siostra nauczyła - jakżeby inaczej!
Ponadto, niezmiennie od przeszło roku, Córka Młodsza posługuje się płynnie językiem węgierskim. Tzn - prawdopodobnie węgierskim. Żadne z nas węgierskiego nie zna, a że Ona w kółko i na okrągło gada, a my za cholerę tego co mówi nie rozumiemy - stąd wniosek, że to węgierski. Logiczne? No nie mówcie, że nie. Z logiki na studiach "5" miałam, więc wiem co mówię... ;)

Córka Młodsza i TRENDY:
"HA-HAJ" czyli Monster High, czyli... co za czasy?! Żeby niespełna dwuletnie dziecko w wózeczku woziło... monsterhajkę. I jeszcze "moja, moja lala, cacy, cacy...". Tia... "cacy cacy" - jak cholera! No ale jak się ma starszą siostrę, a siostra owa za obowiązującymi trenami podąża to siły nie ma... Trzeba być trendy, nawet przed drugimi urodzinami...

Córka Młodsza i PROBLEMY SPOŁECZNE:
"AA" - dobrowolne, samopomocowe grupy Anonimowych Alkoholików.
Zgodnie z definicją - chodzi o picie. Córka Młodsza jest łaskawa komunikować pragnienie mówiąc właśnie: "AA". Nie wiem skąd się wzięło, ale jest... I trochę mi jakoś tak rzewnie bo od kilku dni zauważam, że "AA" jest powoli wypierane przez słowo: "picie"...

Córka Młodsza i SUBKULTURY
"EMO" - termin slangowy odnoszący się do mody / stylu / muzyki / stanu emocjonalnego.
Córka Młodsza nazywa tak jednego z bohaterów Ulicy Sezamkowej. Ten czerwony taki, włochaty z sympatyczną mordą - Elmo. Widać jednak Córka Młodsza wyczuwa, że gdzieś pod czerwonym futrem skrywa się przestawiciel emoszjonal grup ze Szwecji (Natanek!) - opcjonalnie: nie radzi sobie (Córka nie Elmo) ze zlepkiem liter i zjada L...

Córka Młodsza i FIZJOLOGIA, KINEMATOGRAFIA, POLITYKA I INNE TEMATY:
"PUPA" - pupa w języku Córki Młodszej oznacza: pupę, kupę, siku, pieluchę, nocnik... Słowo ""pupa" jest również używana tak po prostu. Bawi się klockami i nagle: "pupa". Rozmawiamy z Córką Starszą: "pupa". Rozmawiamy z Jaśniemężem o domowym budżecie: "pupa". Słucham w radiu wiadomości z kraju i ze świata: "pupa, pupa, pupa, hihihi".
Jest więc "pupa" komentarzem nadającym się na każdą okazję oraz pasującym do każdego tematu i sytuacji.

Córka Młodsza i ASERTYWNOŚĆ:
"OD-SIUŃ-SIE" - piękne, długie i z gracją wypowiadane wyrażenie, jedyne takie w słowniku Córki Młodszej. Odsuwać każe się wszystkim domownikom w najróżniejszych sytuacjach: gdy przejść nie może, gdy chce usiąść na krześle - koniecznie na tym, na którym aktualnie inny domownik siedzi. Generalnie Córka Młodsza używa "od-siuń-się" jak broni - głosem hardym i dyskusji nie polegającym...
W repertuarze ma również: "NUNU TATALI" - w sensie, że nie wolno czegoś robić Córce Młodszej (gilać, całować, przytulać, podrzucać itp...).


Jeszcze standardowe: mama, tata, miau, hau, muu, koko...
No i to by było z grubsza na tyle...
A Córka Starsza w jej wieku... Bla, bla bla!
Tak, Córka Starsza mając 2 lata rozmawiała już z nami zdaniami. Córka Młodsza widać ma własną koncepcję - szanuję to, nie porównuję, nie zaglądam w naukowe publikacje czy już powinna więcej i ile więcej.
Każde dziecko ma swoje tempo rozwoju, a każda umiejętność pojawia się wtedy, kiedy ma się pojawić - nie w tabelce, tylko u konkretnego dziecka.





wtorek, 17 września 2013

Kara, zbrodnia i szczypiorek

Wróciła Córka Starsza ze szkoły i opowiada:
"religia była, angielski był, z Panią robiliśmy znaki drogowe, a konkretnie to światła... A jak Wy (w sensie Matka i Ojciec) byliście tacy jak ja teraz to na pewno nie było takiej rzeczy, którą nam Pani dzisiaj pokazywała, a to była świetna rzecz - taka opaska na rękę co się robi pyk i ona się zwija (odblaskowa prawdopodobnie) i z tymi opaskami ćwiczyliśmy przechodzenie przez drogę i trzeba było najpierw spojrzeć w tą stronę, na której była ta opaska. Tato, a mama to kiedyś z nami źle przez ulicę przechodziła, bo auta jechały a nie powinny. A Ola to sobie dzisiaj zrobiła taką dziurę w rajtkach, że urwała je na pół i miała takie niby spodenki i podkolanówki z tych rajtek.... A kanapek całych nie zjadłam, ale zjadłam pomidorki koktajlowe i wiesz co mamo? Maja też miała pomidorki. My chyba jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami..."

Ona to tak jednym cięgiem... Na jednym wdechu niemalże...

Czy to już wszystko Córeczko?
" a nie... jeszcze dzisiaj musiałam stać, bo się z Amelą zagadałam, ale niestety wtedy, kiedy Pani też gadała i kazała nam za karę stać. To pierwszy raz, mamo!"

Matka udzieliła lekkiej reprymendy, skomentowała, że każdemu się czasami zdarza, a w głębi duszy wykonała salto z radości, że Córka się zaaklimatyzowała, a życie towarzyskie latorośli kwitnie... ;)

Jaśniemąż z kolei postanowiła Córkę uraczyć pokrzepiającą historyjką:
"A wiesz, że jak tata chodził do zerówki, to raz na śniadanie był chleb z masłem i szczypiorkiem. I Twój tata w ten szczypiorek pstryknął i szczypiorek poleciał i wpadł do herbaty kolegi. Kolega poskarżył Pani, a Pani kazała Tacie w kącie stać..."
Córka Starsza skomentowała lekko znudzona opowieścią Taty: "...aha... u nas chłopaki też się tak zachowują..."


I to byłby zasadniczo koniec gdyby nie to, że się nie mogłam powstrzymać przed stworzeniem pierwszego w życiu mema:

piątek, 13 września 2013

Teściowa

Teściowa.
Obiekt żartów, kpin, niezliczonych memów...

 


Groźność Teściowej jest odwrotnie proporcjonalna do ilości kilometrów dzielących miejsce zamieszkania w/w od miejsca zamieszkania zięcia lub synowej.
Przy czym: im mniej kilometrów ich dzieli, tym Teściowa jest gorsza, z apogeum, które zostaje osiągnięte w sytuacji mieszkania pod jednym dachem.

Tęściowa Jaśniemęża (prywatnie moja Mama) mieszka w odległości około 30 km, sezonowo - 50 km (działka), a dwa tygodnie w miesiącu - dzieli ich prawie 300 km (praca).
Więc jest pięknie.
Układy są zdrowe.
Spięć nie ma.
Nikt nikomu do garów nie zagląda.
Rodzinne spotkania przebiegają w sielankowym więc nastroju.

Aż do wczoraj.
Wczoraj nastąpiło tzw. breakthrough.
Stoimy sobie przed domem, słoneczko świeci, kawka, ciastko i rozmowa...

Jaśniemąż: ja generalnie z Waszą Córką to ciężko mam ostatnio... Jak nie reduktor ciśnienia jej stuka, to konika polnego mi każe po domu o północy łapać... Albo z płaczem dzwoni, że ją mysz zaatakowała...
Mój Tata: to trzeba kilka łapek założyć...
Ja: założył małżonek, ale się nie złapała...
Moja Mama: ale jak to zaatakowała?
Ja: no z szafki mi wypadła...
Jaśniemąż: ale nie taka zdechła, tylko żywa...
Ja: wypadła i uciekła po lodówkę...
Moja Mama: no i?
Ja: no i się przestraszyłam!
Moja Mama: ale czego?
Ja: no myszy!
Moja Mama: ale takiej zwykłej, małej? (tu gest pokazujący niewielki rozmiar stworzenia myszowatego)
Ja: tak.
Moja Mama: no ale że co? Jak byłaś mała, to się niczego nie bałaś, żaby łapałaś...
Ja: no ale taka mysz jest obrzydliwa!
Moja Mama: taka mała?
Ja: taka mała! Po szafkach mi łazi!
Moja Mama: no i co się dzieje jak tak łazi?
Ja: obrzydliwe to jest i już!
Moja Mama: obrzydliwe to by było gdybyś ją w garze z zupą znalazła, a tak...

No taka sytuacja:
Teściowa trzymająca stronę zięcia!
Dramatyczne zaprzeczenie absolutnie wszelkich porzekadeł i podań ludowych!

Tak się Szanowna Mamo po prostu nie godzi!
Powinnaś zięcia opieprzyć, że dopuścił do sytuacji, w której mysz po domu się panoszy. Następnie pouczyć o szkodliwości szkodnika, zwłaszcza o zagrożeniu jakim ten szkodnik jest dla Twoich wnuczek ukochanych. Opiekuńczym gestem objąć swoją córkę i pocieszyć, że z takim mężem się męczyć musi, co to nie dba o jej bezpieczeństwo i jeszcze śmieje się z jej łez...






wtorek, 10 września 2013

Odleżyny

Rozmowa telefoniczna z Jaśniemężem o 12:25.
Matka: jeśli nic pilnego to Cię spławię, co? Bo B. na kawę przyjechała, a mamy tylko pół godziny i po dzieci trzeba jechać do szkoły...
Jaśniemąż: jak dobrze, że przyjechała - pół godziny mniej na powstawanie odleżyn...

Że niby teraz to siedzę i kawę piję, bo Koleżanka przyjechała.
A jak Koleżanki nie ma to leżę...
No bezczelny!

W ogóle ten, kto wymyślił, że zajmowanie się dziećmi to SIEDZENIE W DOMU, chyba nigdy w domu nie siedział!
Ja owszem - siedzę obecnie w domu, ale czasu usiąść na czterech literach mam niewiele.
Generalnie czuję się jakbym cały dzień ćwiczyła skłony, przysiady i podnoszenie ciężarów (Córka Młodsza), z krótkimi przerywnikami w postaci usadzenia tyłka w samochodzie celem wypełnienia funkcji szofera (dla Córki Starszej).

Ale nic to!

Dzisiaj wzniosła się Matka na wyżyny
więc nie grożą jej odleżyny

(dwuwiersz dedykuję Jaśniemężowi)

Matka zorganizowała zajęcie dla trójki dzieci (w tym jedno nie moje), w różnym wieku.
Zajęcie było na tyle ciekawe, że mogła Matka swym tyłkiem wypełnić to ludowe porzekadło o siedzeniu w domu - mianowicie: usiadła Matka i wypiła gorącą kawę i nikt od Matki nic nie chciał!

Po pierwsze Matka wyciągnęła: dwa manekiny styropianowe i stertę starych szmat, rzuciła tym na trawę z informacją: bawcie się w projektantki!
Bawiły się dobrą godzinę!





Po drugie: Matka wygrzebała stare farby do tkanin, 3 białe koszulki po przejściach, kapnęła dzieciom po trochę tych farb i udzieliła instrukcji: a teraz zaprojektujcie sobie wzór na koszulkach!
Projektowały dobre pół godziny!






Prawda, że wspięłam się na wyżyny?!
A to wszystko z egoistycznych pobudek... coby kawy się napić...

poniedziałek, 9 września 2013

Z Córkami w kawiarni - vol. 2





Jeżeli nie czytaliście o wylanym latte, uciapranych lodami spodniach i irytującej Córce Starszej ("idziemy juz?!") - to koniecznie zajrzyjcie TUTAJ.


W niedzielę wybraliśmy się późnym popołudnie na kawę, lody i co tam jeszcze Córki wypatrzą...
Nauczeni doświadczeniem
*ubraliśmy się raczej byle jak (szkoda wyjściowych stylizacji ęą), raczej nie na biało (na białym widać wszystko: od kawy, przez loda, po bitą śmietanę...)
*zaopatrzyliśmy się w dużą ilość wilgotnych chusteczek (niezbędne do zacierania śladów pozostawionych przez Córki na nich samych oraz na nas - a jakże) oraz paczkę suchych (niezbędne do zacierania śladów pozostawionych przez Córki na stoliku, krzesłach, sofach, podłodze)
*do torebki upchnęłam: figurki smerfów, jakiegoś plastikowego kręcącego się ptaka, kredkę, kartkę, dwie mini maskotki (do tzw. "torebki nie mieszczącej formatu A4" :)) -wszystko to w nadziei, że może choć chwilę Córki zajmą się czymkolwiek, a my będziemy mogli dopić kawy...

I wiecie co się stało?!
No nie wiecie!
A powiedzieć?!
Aaaa powiem - nie będę taka...
A więc...
Żesz kurde - nie zaczyna się zdania od "a więc"!

Mianowicie... stało się tak, że zamówiliśmy: kawy dla siebie, lody i rurki z bitą śmietaną dla Córek (z prośbą o opóźnione wydanie rurek, a konkretnie: rurki mogą wjechać na stół, gdy Córki pochłoną lody).
Jaśniemąż wziął ze stojaka gazety (obśmiałam się - o naiwności! Przy nich dwóch i kawie jeszcze ma nadzieję poczytać - buahaha!), kawy przyniósł, lody przyniósł...

Zamyrdaliśmy sobie kawy, otworzyliśmy sobie te gazety (buhaha!) i... 15 minut później (w tzw. międzyczasie rurki wjechały) - dalej siedzieliśmy, piliśmy kawę i przeglądaliśmy gazety...

Nasze Córki stały oparte o parapet lizały lody, jadły rurki i gapiły się w okno!
Nic od nas nie chciały.
Nawet gadżetów z matczynej torebki!
Przez 15 minut!

Pozostaję w stanie "szoku-i-nie-do-wie-rza-nia".

sobota, 7 września 2013

Pierwszy tydzień w szkole

Niedziela, 01.09.
Wybrałyśmy się do Centrum Handlowego.
Córka Starsza zawiesiła się przy stojaku ze spinkami, opaskami, gumkami i... biżuterią dla dziewczynek.
Wygrzebała naszyjnik: serduszko zawieszone na różowej wstążeczce za jedyne... ILE?! 16,90 za takie, takie coś... Takie nic - można by rzec... Nie...... Ale dziecko popatrzyło na mnie swymi pięknymi niebieskimi oczkami, zaciapało rzęsami, przechyliło głowę...

Córka Starsza: chciałabym ten naszyjnik...
Matka: ale on jest dosyć drogi, wiesz? Może poszukałabyś czegoś innego? (no przecież chyba droższego już nie znajdzie, prawda?)
Córka Starsza: no doooobra...

Niby szuka, ale gęba w podkowę i jakoś nic znaleźć nie może. Myśli sobie Matka: no dobra - raz jeden takie badziewie mogę kupić... W końcu jutro zaczyna szkołę - będzie miała taki prezencik.

Matka: no dobra córuś, nie szukaj już - kupimy ten naszyjnik z serduszkiem...
Córka Starsza: dziękuję dziękuję mamusiu, dziękuję! Będę go nosiła do szkoły i jak mi będzie smutno to sobie na niego popatrzę i będzie mi już lepiej...

No masz... Ta to potrafi sprawić jednym zdaniem że człowiek czuje się jak świnia - nie chciał zainwestować 16,90 w dobre samopoczucie swej latorośli w szkole...

Poniedziałek, 02.09.
Udałyśmy się do szkoły na szumne rozpoczęcie roku.
Sala gimnastyczna, skromne grono pedagogiczne... Aż tu nagle: proszę powstać, sztandar szkoły wprowadzić do hymnu.
Oż cholera - zapomniała Matka, że to tak wygląda...
Oż cholera 2 - dziecko nie zna hymnu, jakoś Matka z Ojcem nigdy nie wpadli na to, żeby z Córką w domu hymn państwowy śpiewać... Aaaa trudno - i tak z koleżanką przeszeptała ten podniosły moment...

I jeszcze Matka się wyedukowała - jak to w szkole...
Otóż po zwięzłym wystąpieniu Dyrektora wyszła na środek bliżej niezidentyfikowana Pani (może vice, może sekretarka) i poprosiła wszystkich o powstanie by w ten sposób "uczcić pamięć dzieci które 1-go września 1945 roku nie mogły pójść do szkoły, bo wybuchła wojna...". O_o! Ale nie będzie Matka złośliwa - stres, nerwy, koniec wakacji... Zdarza się.

Wtorek, 03.09.
Córka Starsza poszła do szkoły. Trochę postała na progu sali trochę się Matki potrzymała, trochę ją musiałam popchnąć, trochę przytulić, trochę pocałować i jeszcze raz popchnąć ku Pani i dzieciom... Poszła, prawie z własnej nieprzymuszonej woli...
Odebrałam Córkę ze szkoły - nie płaczącą, ale też nie podskakującą z radości... Konspiracyjnym szeptem podpytałam Panią jak było - powiedziała, że ok, tylko rano smutna Córka była, potem się rozkręciła...

Matka: no i jak było w szkole córeczko?
Córka Starsza: fajnie.
Matka: to dlaczego masz smutną minkę?
Córka Starsza: bo za tobą tęskniłam.
Matka: ja za Tobą też tęskniłam kochanie, ale Pani Cię chwaliła, że byłaś dzielna i nie płakałaś, i ładnie się bawiłaś...
Córka Starsza: płakałam, płakałam, ale Pani nie widziała...
Matka: a dlaczego płakałaś?
Córka Starsza: przez ten naszyjnik... Okazało się, że wcale nie jest fajny, bo jak się na niego popatrzę to mi magicznie z oczu lecą łzy, a miało mi być lepiej, a nie jest...

AHA! Czyli 16,90 zainwestowane w dobre samopoczucie Córki w szkole poszłooooo... do pudełka z biżuterią. Naszyjnik został, za swe magiczne właściwości, zamknięty na amen - już Córki w szkole zasmucać nie będzie!

Środa, 04.09.
Córka Starsza poszła do szkoły już z mniejszymi oporami, krócej trzymała się nogawki, krócej musiałam ją całować... Poszła do Pani, która coś ciekawego robiła...
Odebrałam Córkę i standardowo:

Matka: i jak było w szkole? Co robiliście dzisiaj ciekawego?
Córka Starsza: a wiesz mamo, Pani ma takie super pudełko z różnymi koralikami i wstążeczkami i robiliśmy sobie bransoletki i naszyjniki, i byliśmy zwiedzać szkołę, ale nie mogliśmy wejść do Pana Dyrektora, żeby mu nie przeszkadzać, i nie mogliśmy wejść do sali gimnastycznej, bo ktoś tam ćwiczył, ale najfajniej było w świetlicy... I z książek kolorowaliśmy Pata, o jest ten kot, który jest w całej książce, i jeszcze był angielski z tą samą Panią, co w przedszkolu... (na jednym wdechu to powiedziała. No maksymalnie na dwóch.)

Matka: czyli fajnie było, tak?
Córka Starsza: tak mamo, super!

Czwartek, 05.09. 
Rano okazało się, że Córka Starsza ma funkcję resetu. No zresetowało się dziecko w nocy i znowu szkoła nie była taka fajna, znowu było trzymanie się za nogę, łez ocieranie, całowanie... Poszła.
Odebrałam Córkę i wywiad robię:

Matka: jak się bawiłaś?
Córka Starsza: mamo, szkoła nie jest o zabawy... (aha!)
Matka: byliśmy na placu zabaw i była też druga grupa zerówkowiczów, i moje inne koleżanki z przedszkola, i bawiłyśmy się, i zbierałyśmy kasztany. I był też Eryk, ten w którym byłam zakochana, ale już nie jestem (uff!)

Piątek, 06.09.
Zderzyłyśmy się w progu sali z księdzem... Jakoś to Córka przełknęła i weszła bez większych dramatów.
Odebrałam Córkę i pytam:

Matka: jak Ci minął dzień kochanie?
Córka Starsza: bardzo dobrze.
Matka: a coś więcej mi opowiesz? Co robiliście?
Córka Starsza: nie pamiętam! (czyli wróciliśmy do standardu z przedszkola - wołami nie wyciągniesz informacji) Ale jedno pamiętam... Jedna dziewczynka przyniosła naszej Pani różę i ja też chcę przynieść - tylko ja różową, żeby była ładniejsza od tamtej i żeby się Pani cieszyła...

Czyli dobrze jest!

Sobota, 07.09.
O godz. 10:30 (lenistwoooo!) wołam:

Matka: chodź się ubierać ile można w piżamie łazić?
Córka Starsza (pochodzi, spogląda na przygotowane ubrania): mamo Ty nie żartuj, ja w dresie do szkoły nie pójdę!
Matka: ale dzisiaj jest sobota i nie idziesz do szkoły...
Córka Starsza: aaa to okej, mogę ubrać...

środa, 4 września 2013

Jeszcze to!

Wyjście z domu rano z dwójką małych dzieci to zawsze... przyjemność.
Przecież dzieci są grzeczne, słuchają poleceń i je wykonują bez szemrania.
Wyskakują z łóżek z uśmiechem witając Matkę i nowy dzień.
Z entuzjazmem zjadają śniadanie i wypijają herbatę.
Z zapałem myją zęby na błysk.
Ubierają się bez strojenia fochów.
Grzecznie siedzą czekając na wyjście.
Nie płaczą, nie marudzą, nie narzekają, nie biją się, nie brudzą...
Matka ze spokojem ducha wypija kawę, przegryza kromkę chleba razowego z serkiem ogórkowym.
Bierze krótki acz orzeźwiający prysznic, maluje się starannie acz nie przesadnie - w końcu ranek jest.
Dzieci ubierają buty, opcjonalnie ubierają również kurtki i wychodzą trzymając się za raczki.
Czekają aż mama zamknie drzwi wejściowe.
Idą do samochodu nie przewracając się, nie popychając.
Przy aucie czekają aż mama otworzy i zaprosi do środka - nie ocierają się o brudną karoserię, nie dotykają: kół, błotnika, świateł...

A jak u Was wyglądają poranne wyjścia do przedszkola / szkoły / pracy / gdziekolwiek?

Bo u mnie zupełnie inaczej...

6:50 wstaję przed Córkami celem przygotowania herbaty i śniadania...

6:55 ni z gruchy ni z pietruchy budzi się Córka Młodsza (powinna jeszcze spać z pół godziny) - w związku z tym ani herbata, ani śniadanie nie są przygotowane. Przytulam Córkę Młodszą i razem idziemy budzić Córkę Starszą.

7:05 Córka Starsza mimo: nawoływań, próśb, gróźb, gilania, łaskotania, klepania, posadzenia - śpi nadal.

7:15 "no dobra, już wstaję" mówi Córka Starsza i zwleka się z łóżka, a następnie wlecze się na dół...

7:20 Córki siedzą na kanapie, a Matka szarpie się sama ze sobą robiąc szybko śniadanie i herbatę...

7:25 Córki siedzą przy stole i jedzą, i piją...

7:30 Matka: "jedzcie! Herbatę proszę wypić"; lecę do łazienki celem powierzchownego choć ogarnięcia się (na prysznic już czasu nie starczy: noł faking czens!)

7:35 Matka: "jecie? Nic nie zjadłyście! Proszę jeść! I pić!". A śniadanie do szkoły?! Nie zrobiłam śniadania dziecku! - robię szybko, pakuję do pudełka, pudełko do plecaka, plecak do przedpokoju - żeby nie zapomnieć...

7:40 Matka: "mało zjadłyście... Trudno! Do góry do łazienki proszę i myć zęby". Idą - nie, wleką się - do góry. Myją zęby.

7:45 do pokoju - ubierają się...
Córka Starsza: "a może jednak zmienię zdanie i coś innego ubiorę niż sobie wczoraj przygotowałam?".
Matka: "nie! Nie ma czasu, ubieraj się!".
Córka Starsza: "ale ja tych legginsów sama nie ubiorę, bo ciasno wchodzą...".
Cierpliwości, cierpliwości!!!
Córkę Młodszą gonię po pokoju, bo ucieka, ubierać się nie chce i zaciesz ma, że Matka biega... Grrrr!

7:55 ubrane - uff.
Matka: "złazić na dół. Mama się ubierze i idziemy".
Ubieram się w tempie modelki zmieniającej kreacje na pokazach mody...
Tusz do rzęs, gdzie jest tusz do rzęs i lusterko jakiekolwiek? Są. Maluję jedno oko.
Oż cholera! Przecież jeszcze włosiska trzeba Córkom ogarnąć. Gdzie szczotka do włosów? Szukamy. Jest. Pod kanapą.
Córka Starsza siada na krzesełku: "ja to bym dzisiaj chciała...".
Matka: "kucyk będzie jeden, bo późno jest".
Córka Starsza: "no dobra...".
Córka Młodsza siada na krzesełku: "ał ał ałaaa" - jeszcze nawet jej włosów nie dotknęłam!

8:05 już tylko buty i wychodzimy!
Córka Starsza: "dzisiaj to by mi balerinki pasowały...".
Matka: "to włóż balerinki".
Córka Starsza: "ale skarpetki bym musiała zmienić, bo te mi nie pasują...".
Matka: "wkładaj nowe adidasy!".
Córka Starsza: "no dobra...".
Córka Młodsza buty ma, a w ręce: smerfa, książeczkę i lalkę.
Matka: "zostaw to córunia...".
Córka Młodsza: "nie, nie, nieeee! Lala chodź (to do lali)".
Dobra już dobra - byle w kierunku auta...

8:10 biorę Córkę Młodszą na ręce - szybciej będzie.
Córka Młodsza: "jeście to, jeście to!".
Matka: "już nic więcej nie udźwignę! Wystarczy!"
Zamykam drzwi.
Córka Młodsza: "jeście to mama!".
Matka: "nie!".
Idziemy.
Córka Młodsza: "mama... jeście to" - dzióbie palcem gdzieś w górę.
Pokonuję jedne schody i drugie.
Córka Młodsza: "jeście to, mama, jeście to...". Ona osiąga z rana szczyty upierdliwości!!!
Córka Starsza zdążyła się oprzeć o niezbyt czysty samochód, przeciągnąć plecakiem po porannej rosie... Cudownie...
Wsadzam Córkę Młodszą do auta, Córka wierzga, mości się, dzióbie mnie w oko: "jeście to mama, jeście to, oko".
Matka: "tak, to jest oko, siedźże bo Cię zapiąć nie mogę".
Siedzi. Zapięta. I z mantrą na ustach: "jeście to, jeście to".
Córkę Starszą zapinam (wsiada na szczęście już sama).

W końcu opadam na fotel kierowcy. Zmęczona jestem jak po godzinie na siłowni.
Jest 8:15. Do szkoły mamy na 8:15.
Odpalam auto, spoglądam w lusterko wsteczne...

"Jeście to oko"
No teraz to ma sens.
Jedno oko mam wymalowane...

poniedziałek, 2 września 2013

Papier toaletowy

Papier toaletowy - jaki jest, każdy widzi.

Różowy, żółty, niebieski...
W pieski, kotki, motylki, motywy kwiatowe...
O zapachu: brzoskwini, moreli, truskawki, mięty...

Jest też zwykły szary.
Ekologiczny, w 100% wykonany z makulatury.
Dobra, dobra - lekko szorstki...
Tani!

Zakupy domowe prawie zawsze robi Jaśniemąż - absolutnie zawsze kupuje ten "lepszy" papier, typu ęą.
Bo to nie może tak być, żeby to szare chropowate badziewie muskało dyrektorski tyłek... No jakże tak?

Sporadycznie zakupy domowe robi Matka i na przekór Jaśniemężowi zawsze kupuje papier eco...

Dzisiaj Matka zakupy robiła i kupiła ten szary eco papier.

Równo o 22 padłam ze śmiechu na progu łazienki.
Padłam. Leżę i kwiczę i nie wiem czy się podniosę.
Dlaczego?
Ano dlatego:









AddThis