sobota, 29 marca 2014

Poniosło mnie

PRZYNIEŚĆ należy wino dla pana domu i wiecheć dla pani domu.
Można również PRZYNIEŚĆ zakupy do domu (choć tu bardziej adekwatne byłoby słowo: przytachać - zwłaszcza jeśli spodziewamy się w/w gości z winem i wiechciem). 
PRZENIEŚĆ można coś z miejsca na miejsce, uczucie z jednej osoby na drugą. Ekspresowo PRZENOSZĄ się zarazki i ponoć życie jest chorobą PRZENOSZONĄ drogą płciową.

środa, 26 marca 2014

I co z tego?


Była sobie biedna Dziewczynka.
Choć nie, nie była... Miała przecież tyle rzeczy...
Miała dwie żabki, które mieszkały pod choinką. Zaglądała do nich, kumkała z nimi, pokazywała im język. Śmieszne były, więc śmiała się z nimi.
Miała kilka psów i dwa koty, bure dachowce. Nie były jej, były "wioskowe", ale łaziły za nią krok w krok, więc w sumie jakby były jej. Bawiła się z nimi. Biegała z nimi po zarośniętych ścieżkach. Piła z nimi wodę z małego strumyczka, wystawiała twarz do słońca, gdy one się wygrzewały na trawie.

wtorek, 25 marca 2014

Klasa średnia walcząca o teraźniejszość



Lubicie ciucholandy? Ja lubię.
Pewnego dnia wybrawszy się do jednego ze sklepów z używaną odzieżą...
Staram się zrobić równocześnie trzy rzeczy: utrzymać kontakt wzrokowy z Córką Starszą chadzającą własnymi sklepowymi ścieżkami, utrzymać równowagę z Córką Młodszą uwieszoną na mojej prawej nodze i znaleźć coś fajnego dla wyżej wymienionej dwójki.
Kątem oka dostrzegam kobietę. Drobna blondynka ubrana na czarno. Pochylona nad koszem wyprzedażowym. Stoi. Płacze. Nie głośno. Cichutko. Zdradzają ją wielkie jak groch łzy spływające po bladych policzkach.

poniedziałek, 24 marca 2014

Pierwszy raz w sklepiku


Kilka dni temu Córka Starsza postawiła na samodzielność. Zakupową.
Wzięła jeden ze swoich portfelików ("jeden z" gdyż z tematem pieniądza się oswaja od dawna, które to oswajanie skończyło się kolekcją portfelików właśnie), wysępiła od Matki dwa pięćdziesiąt i poszła... Tzn Matce kazała pójść, bo ona sobie sama do sklepiku szkolnego pójdzie i kupi dwa lizaki szminki i jeszcze pięćdziesiąt groszy jej zostanie. Buzi, pa, idź, idź... Poszłam więc.

Po odebraniu latorośli ze szkoły pytam o ekscytujący sklepikowy "pierwszy raz sama". 
Córka Starsza: nie poszłam sama, poszłam z B. (no a jakże! Męskie ramie wsparciem - również to chucherkowate niespełna 6-cio letnie ramię).
Matka: i co kupiłaś?
Córka Starsza: dwie szminki i cukierka.
Matka: jakiego cukierka?
Córka Starsza: no takiego za pięćdziesiąt groszy. Bo Pani pytała czy cukierek czy kasa, to wybrałam cukierka.
 
Pamiętam to! Pamiętam! Dwadzieścia-ykhm-kilka lat temu też przeyżywałam te rozterki: "wydać resztę czy chcesz gumę kulkę dziewczynko?" Tyle lat minęło, a techniki sprzedażowe nic a nic się nie zmieniły... 

Matka: czyli wszystko dobrze! Pierwsze samodzielne zakupy udane! Cieszę się kochanie! 
Córka Starsza: tylko na początku nie było fajnie!
Matka: jak to? Co się stało?
Córka Starsza: aaaa bo chciałam kartą zapłacić! 
Matka: Kartą? W szkolnym sklepiku? Jaką kartą?
Córka Starsza: no twoją.
Matka: jak to moją? Którą? (jakbym miała więcej niż jedną - phi!)
Córka Starsza: no tą...

Po czym moje dziecko wyciągnęło z portfelika... matczyną wizytówkę. 
Chciała sobie te lizaki szminki opłacić... WIZYTÓWKĄ! 
Pani sklepikowa preferuje jednak gotówkę. Kart nie obsługuje. Wizytówek również.

BONUS
I tu sobie Matka przypomniała, że mając lat mniej więcej tyle co Córka Starsza obecnie, dostała od własnej Rodzicielki piniondza i również wyruszyła na pierwsze samodzielne zakupy... 
Zabrałam ze sobą młodszą siostrę, błyszczącą monetę i instrukcję od Rodzicielki: 
"kup dwie bułki z serem".
Poszłyśmy więc. Minęłyśmy cukiernię, która była koło bloku i pomaszerowałyśmy do sklepu samoobługowego (LOL!), po czym z zaangażowaniem wielkim szukałyśmy produktu pt.: bułka z żółtym serem. 
Były bułki. Był ser. Był PRL. Nie było buki z serem (popularnej obecnie kanapki "to go").
Naszej mamie chodziło po prostu o... drożdżówkę z serem, zwaną bułką z serem i dostępną w cukierni pod blokiem. Tej cukierni, którą obojętnie minęłyśmy w drodze na zakupy. 
Jasność umysłu została przyćmiona wizją szopingu... 
Po raz pierwszy, ale zdecydowanie nie ostatni... ;)

Można się śmiać! Endżoj! :D

niedziela, 23 marca 2014

Dziecko kontra książka










Zawsze (ale to zawsze) mam ze sobą książkę. I dzieci.
Nigdy (ale to nigdy) nie udało mi się przeczytać więcej niż kilka stron. Z dziećmi.



Książkę zabieram przed dom, do parku, na plac zabaw...
Otwieram dzieciom piaskownicę, wyjmuję pochowane zabawki (opcjonalnie: zawożę na plan zabaw), siadam, otwieram książkę, czytam dwa zdania...
"mamoooo, piciuuuu, proszę" (Córka Starsza)
Podaję piciu. Siadam otwieram książkę, odnajduję te dwa zdania, które już przeczytałam - czytam. Kolejne trzy.
"mamoooo, bludne ląćki, wycij Natalii" (Córka Młodsza)
Szukam chusteczek, wycieram raczki. Odnajduję przeczytane pięć zdań - czytam. Tym razem dwa.
"mama, a co ci zrobić z piasku? Ciasto czy kotleta?" (Córka Starsza)
Odpowiadam, że najlepiej i to i to. Odnajduję...
"mamaaaa, a kawke kcieś? zlobić? (Córka Młodsza)
Kce, zlobić. Odnajduję przeczytane - ile ja w ogóle przeczytałam? I co? I o czym? Czytam...
"mamoooo, a przyjdziesz do nas zjeść ten piasek?" (Córka Starsza)
Przyjdę. Zakładka w książkę. Idę.

Chwilę później huśtamy się razem. 
We trzy. W pięć właściwie: Córki, ja, moja książka i moja zimna kawa. 
Córka Starsza: mamo ty chyba strasznie kochasz tą książkę, bo cały czas ją czytasz...
Matka: strasznie to kocham was. A książę noszę, nie czytam...

Marta (MatkaNieWariatka) napisała jakiś czas temu o alkoholu, który współuczestniczy w rodzinnych wyjściach. Wiosna, spacerek, dzieci i piweczko - taka sytuacja. Mam to samo zdanie co autorka: NIE!
Ale równie mocno wkurzają mnie cudze dzieci (klasyczne przeniesienie) lepiące się do mnie na placach zabaw podczas gdy ich rodzice (czyli właściwe źródło wkurzenia) zajęci smartfonami, gazetami i książkami okupują ławki. 
TAK - dajmy dzieciom wolność i swobodę i nie chuchajmy na nie. Niech odkrywają na własną rękę, niech zaryją gębami w piasku, niech się socjalizują, niech sobie robią co chcą, niech sobie radzą... 
Ale NIE ignorujmy ich potrzeb. A one potrzebują: podparcia dupki gdy włażą tam gdzie wleźć nie potrafią, przyklaśnięcia gdy im się to w końcu uda, wyjaśnienia dlaczego coś działa tak, a nie inaczej... 

Coś trzeba poświęcić. Najlepiej czas - swoim dzieciom.




sobota, 15 marca 2014

Jak "zarżnąć" Turnaua? Tutorial


Jeżeli się jest z Krakowa, się w Krakowie studiowało, się na Brackiej piło herbatę opłaconą stypendium naukowym, się na deszcz zanosiło lub wręcz padał deszcz (na tej Brackiej) - to się musi Grzegorza Turnaua znać (niekoniecznie osobiście).

Jeżeli się nie jest z Krakowa, się nie piło, się nie zanosiło - to też się raczej Grzegorza Turnaua zna.

Ciężko mieć stosunek ambiwalentny do twórczości Pana Grzegorza. Raczej się ją lubi niż nie. Raczej nie przeszkadza nić przeszkadza.
No a jeżeli się jest z Krakowa... bla,bla,bla.
Lubię.
Tzn... Lubiłam.

Jak "zarżnąć" Turnaua? Instrukcja krok po kroku.

1. Należy posiadać na stanie dziecko w wieku przedszkolnym lub wczesnoszkolnym 
(Córka Starsza na przykład).

2. Należy sprawdzić w kalendarzu, czy jest marzec i ile dni do wiosny 
(jest marzec, do wiosny tydzień).

3. Należy przeglądnąć kalendarz imprez gminnych i sprawdzić, 
kiedy wypada coroczny Wiosenny Przegląd Piosenki Dziecięcej 
(wypada, za 3 tygodnie, nie wypada nie wziąć udziału).

4. Dziecko w wieku szkolnym lub wczesnoszkolnym (Córka Starsza na przykład) 
musi zostać wytypowane do wzięcia udziału w tych (nie)obowiązkowych gminnych występach.

5. Należy odebrać od Pani nauczycielki płytkę (zawierającą dwie  piosenki) 
oraz dwie kartki ksero (teksty piosenek). 

6. Należy wrócić do domu i w ciągu najbliższych trzech tygodni nauczyć dziecko dwóch piosenek: pierwszej (twórca anonimowy) o żabce,
która zakochała się w boćku (lub odwrotnie) 
i drugiej - "Dni wiosenne" Grzegorza Turnaua (KLIK)

7. Po dwudziestym przesłuchaniu
(a to dopiero drugi dzień tygodnia pierwszego na trzy!) 
"plim i plum i plim i plum,
turkaweczka w lesie grucha,
 brzęczy pszczółka, 
bzyka mucha, 
kumka żaba i ropucha, 
kum kum kum kum..."
można odnieść wrażenie (graniczące z pewnością) , 
że jeszcze jedno plim lub plum lub kum spowoduje eksplozję.

Tak oto piosenka Grzegorza Turnaua zostaje "zarżnięta" lub "zajechana"*. 
Się już nie liczy ta herbata na Brackiej i ten deszcz... 
Się słyszy tylko "plim i plum" i nijak się to ma do beztroskich studenckich czasów. 
Się ma dzieci.



* "zarżnąć" i "zajechać" to metafory określające negatywny stosunek do utworu muzycznego (lub artysty), który to negatywny stosunek powstaje wskutek przesłuchania utworu muzycznego zbyt wiele razy (przy czym "zbyt" jest pojęciem subiektywnym - dla jednych zbyt wiele razy będzie oznaczało 10 i więcej, dla innych: 20 i więcej, itd...)




środa, 5 marca 2014

Rollercoaster


Wsiadasz.
Jedziesz. Podziwiasz widoki.
W sercu same pozytywy.
I tylko gdzieś z tyłu głowy kołacze się myśl niespokojna że coś nie gra, 
że za spokojnie, że coś się musi wydarzyć.
I nagle:
w górę.
w dół,
w lewo,
w prawo,
krótka prosta.
Myślisz, że koniec? Że ta krótka prosta to metafora wychodzenia na prostą? 
Uśmiechasz się do językowego środka stylistycznego?
No to jeszcze raz: 
góra (wrzask, bo ja pierwsza tą lalkę, to moja, mamooooooo!)
dół (płacz, bo mi wyrwała, bo zabrała, mamoooooo!)
w lewo (niech ona mi to odda, to nie fair, mamoooooo!)
w prawo (mamoooooo dlaczego zabrałaś nam tą lalkę?! widzisz siostrzyczko jaka ta mama jest!)

Nadmiar wrażeń i emocji. Nadmiar nagłych zwrotów akcji.
Jedziesz i chce ci się rzygać. 
A tu jeszcze PSTRYK. Zdjęcie. Na pamiątkę. 

Zwlekasz się wieczorem z karuzeli. 
Dość. Nie masz siły. Nigdy więcej.

A rano? 
Rano bez szemrania wsiadasz do wagonika. 
Trochę dlatego, że nie masz innego wyjścia.
Trochę dlatego, że... nie masz innego wyjścia.
I trochę dlatego, że... no cóż - nie masz innego wyjścia.
I jeszcze dlatego, że kochasz tych wrzeszczących współpasażerów 
ROLLERCOASTER'a zwanego macierzyństwem. 

A siedząc nad zdjęciami będziesz tęsknić do tych właśnie chwil. Nawet do nich. Kiedyś. 



wtorek, 4 marca 2014

Cycki i intelekt

Jestem zmuszona tymczasowo zawiesić działalność na blogu.
Zawiesić pisanie wszelakie.
Właściwie to jest zmuszona odwiesić na bezmyślny kołek wszelkie działania wymagające myślenia.
Z przyczyn niezależnych ode mnie.
Bardzo mi przykro...

Wirtualnie winna Wam jestem słowo wyjaśnienia.
Wyjaśniam więc:
Przyczyną zawieszenia jest stan mojego intelektu, który był łaskaw rozbić się wczoraj późnym wieczorem o podłogę. Upadku niestety nie zamortyzował dywan z Ikei (pseudo shaggy, cholera!). Poobijał się więc bidulek (ten intelekt) i zawiesił, i nie działa, i nie wiem czy wróci do siebie (do mnie w sensie) i czy funkcjonować zacznie na poziomie sprzed upadku.

Czy mogłam temu zapobiec?
Ano mogłam (samoświadomość potrafi być doprawdy przytłaczająca!).

Jak?
Ano wystarczyło nie brać pilota telewizyjnego do ręki i nie zapuścić się w idiotyczne poszukiwania muzyki na kanałach muzycznych. Po 22.

Dlaczego?
Ano dlatego, że trafiłam na Vive, a tam - reality show o wdzięcznej nazwie: Enjoy the View (powtórka! Powtórki atakują podstępnie - nigdy nie wiesz: kiedy, kto i co powtórzy! Strzeżcie się powtórek!).
Palec na pilocie mi zadrżał (teraz już wiem, że był to sygnał, który zignorowałam, a który oznaczał: naciśnij cokolwiek - uciekaj! Ratuj się! RUN!) i zostałam.
Na tym kanale.
Z Siwiec.
Z panami wąchającymi majtki Siwiec (taki spontan w naszprycowanym kamerami domu).
Z Siwiec biorącą prysznic wespół z koleżanką (bo tak fajnie jest mieć dwa prysznice i lustro, w którym można się pooglądać - o jezuuuuuu jaki mam celulit, zróbmy z tym coś!).
Z Siwiec usiłującą tańczyć na rurze (bo to najlepszy sposób na pozbycie się celulitu odkrytego pod prysznicem).
Z Mariuszem, który podarował Siwiec ten dom, ale pod warunkiem, że będzie go sama "ogarniać".
Z panią do sprzątania, o której nie może się dowiedzieć Mariusz (bo przecież Siwiec ma chałupę sprzątać sama).
Z Mariuszem, który jednak się dowiaduje, że dom "ogarnia" pani do sprzątania, a nie Siwiec.
Itd...

zdjęcie pochodzi z portalu plotek.pl


Nigdy więcej. NIGDY. N I G D Y!
Intelekcie wróć!


niedziela, 2 marca 2014

Test na miłość III

Mieliście już możliwość przetestowania miłości własnych mężów / żon / życiowych partnerów korzystając z niezwykle precyzyjnych i opracowanych z najwyższą starannością narzędzi para-psychologicznych stworzonych przez Matkę:
Testy dostępne tutaj:
Test na miłość I - KLIK
Test na miłość II - KLIK

Dzisiaj również test, również na miłość, ale nie do życiowego partnera.
To jedyny w swoim rodzaju test na miłość do własnych dzieci...

Słowo wprowadzenia:
Niedzielny poranek wyglądają u nas zwykle następująco:
- Jaśniemąż śpi to tzw. oporu, a oporów przed spaniem do 9 nie ma żadnych
- Córki zmęczone intensywną sobotą śpią zwykle do 8 (Córka Młodsza) i 9 (Córka Starsza)
- Matka rzuca wyzwanie logice świata i wstaje o 6, robi sobie kawę i przez minimum dwie godziny delektuje się absolutną ciszą* dzierżąc w ręku książkę.

TEST NA MIŁOŚĆ
Wstajesz o 6.
Nastawiasz wodę w czajniku, przygotowujesz książkę i poduszki na kanapie.
Zalewasz kawę.
Mościsz się na kanapie, poprawiasz poduszki, bierzesz do ręki książkę i wzdychasz, a westchnięcie owo wypełnione jest po brzegi totalnym i niezmąconym niczym spokojem.
Zerkasz na zegar: 6:15.
Sięgasz po kawę.
Córka Młodsza: mamoooooo!
WTF???? Dlaczego???? Za co???? Nie tak miało być! Cholera! [dopuszczalne są przekleństwa cięższego kalibru]
Matka: już idę kochanie.
Bierzesz naiwnie** kawę i książkę. Może dziecko się przytuli i jeszcze zaśnie. Nie będzie to już kanapa i samotność, ale może uda się poczytać i wypić kawę póki ciepła.
Córka Młodsza: mamo ubieź siukienka i śpodnie i lajtuzi. Idziemy na dół? Baja?
Dziecko niczym snajper rozbraja twoje wyobrażenia. Dobra! Jeśli ubierzesz dziecko szybko, kawa nie zdąży wystygnąć. Szybko więc!
Na dole włączasz bajkę, dajesz dziecku krakersa i picie. Z jednym dzieckiem nie jest tak źle - uda się!
Zerkasz na zegar: 6:30.
Poczytasz i wypijesz kawę.
Córka Młodsza: ooo mamo popać, Tała!
Córka Starsza (schodząc po schodach): no cześć wam.
Matka: noooo cześć. Dlaczego już nie śpisz?
Córka Starsza: a tak, wyspałam się.
Matka: aha... To siadaj na kanapie.
Przykrywasz kocem (jeśli pójdziesz teraz po ubranie to kawa zrobi zimna!), wręczasz picie, krakersa i własny telefon (Angry Birds powinny kupić choć chwilę - byle tą kawę dopić, póki nie lodowata).
Sytuacja opanowana. Młodsza siedzi i układa klocki zerkając na baję, Starsza siedzi i gra w Angry Birds. Nie o tym marzyłaś, nie tak miało być, ale...
Siadasz, poprawiasz poduszkę, sięgasz po książkę. Będzie dobrze!
Podnosisz do ust kubek i bierzesz potężny łyk kawy, a wraz z nim pulpę z rozmoczonych krakersów, którymi Córka Młodsza była łaskawa doprawić twoje marzenia o chwili absolutnej ciszy.
Jest 6:45.

Przeyłykasz pulpę, zapijasz ją zimną kawą.
Kocham je. Naprawdę.


*CISZA ABSOLUTNA (def.) - metaforyczny stan, niezależny od obiektywnych czynników zewnętrznych, dający się zdefiniować dwoma słowami: DZIECI ŚPIĄ.
W praktyce: mogą ujadać psy w całej wsi, sąsiad może rąbać drewno lub serwować disco polo z boomboksu wystawionego na parapecie (czynniki zewnętrzne) - jeżeli Twoje dzieci śpią i niczego od ciebie nie chcą Ty doznajesz stanu zwanego CISZĄ ABSOLUTNĄ.

**NAIWNOŚĆ - stan cechujący umysł każdego rodzica myślącego, że oto złapał przysłowiowego Boga za nogi i będzie mu dane zaznanie (rodzicowi, nie Bogu) CISZY ABSOLUTNEJ



AddThis