W natłoku wzorców, szablonów, ideałów, idoli i autorytetów
przeciętny człowiek się gubi. Ma do tego pełne prawo, bo przesyt bombardujących
go zewsząd informacji przerasta zdolności pojmowania i przyswajania. Człowiek
więc siedzi (opcjonalnie: stoi lub leży) i nie wie…
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą słowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą słowa. Pokaż wszystkie posty
czwartek, 30 kwietnia 2015
piątek, 6 marca 2015
50 twarzy Matki
Tak, tak, też przeczytałam Greya - jakieś dwa lata temu. Podeszłam do tematu jak należy, czyli masochistycznie - łyknęłam wszystkie trzy części, choć mogłam poprzestać na pierwszej. Książka o współczesnym Kopciuszku, który zamiast oddzielać gorczycę od pszenicy - oddziela gwoździe od śrubek, a na te śrubki wchodzi współczesny książę z przeszłością i furą kasy. Przeszłość księcia okazuje się brzemienna w skutkach i ciąży mu pejczykami, linami i kołkami analnymi. W roli romantycznego szklanego pantofelka występują: helikoptery, jachty oraz hektary posiadłości i imponujące apartamenty metrażowo większe niż przeciętne M-3. Jest również szofer i auto wyczarowani przez wróżkę Fortunę - skuteczniejszą od Matki Chrzestnej Kopciuszka, bo się ów szofer z autem nie zamieniają w szczura i dynię po północy. No i jest dużo jęczenia, postękiwania, sapania, stukania, pieprzenia, walenia itd... Czyta się łatwo, za łatwo... Jeżeli by się pokusić o rozebranie na części pierwsze owej trylogii i oddzielenie fabuły od scen erotycznych okazałoby się, że mamy tu do czynienia z zupełnie przeciętnym harkiem (czyli harlekinem) oraz pornolem z średniej półki. A z pornolami to jest tak, że oglądają je zarówno mężczyźni jak i kobiety - różnica ponoć polega na tym, że kobiety zawsze oglądają do końca licząc na szczęśliwe zakończenie. That's why omawiana książka dostała łatkę "porno dla mamusiek" - szczęśliwe zakończenie jest.
wtorek, 13 stycznia 2015
czwartek, 23 października 2014
Królowe nocy
Każda matka to samozwańcza królowa nocy.
W ciągu dnia przeżywamy co nam los przyniesie, a ten przynosi nam najczęściej: katastrofy budowlane (walące się wieże z klocków lego), katastrofy kulinarne (Gordon Ramsay jest nikim przy własnych dzieciach plujących zupami naszego autorstwa), przyjęcia (dla lalek, dla misiów, dla... enyłan?) i ciastolinę (po prostu ciastolinę)...
W ciągu dnia przeżywamy co nam los przyniesie, a ten przynosi nam najczęściej: katastrofy budowlane (walące się wieże z klocków lego), katastrofy kulinarne (Gordon Ramsay jest nikim przy własnych dzieciach plujących zupami naszego autorstwa), przyjęcia (dla lalek, dla misiów, dla... enyłan?) i ciastolinę (po prostu ciastolinę)...
poniedziałek, 13 października 2014
Zamieszanie. KRYMINAŁ PARENTINGOWY.
Zaginęła matka. Przepadła bez wieści. Jak? Kiedy?
Niby jeszcze są czyste małe łyżeczki w szufladzie. Niby jeszcze pranie trzyma się w sztywnych ramach plastikowych pojemników na brudy. Niby śmieci nie wychodzą jeszcze z kosza pod kuchennym zlewem. Niby zmywarka męczy się na programie eko z poobiednimi talerzami. Niby łóżka niezaścielone – niby jak zawsze, ale jednak w tej sytuacji niezaścielenie niepokoi…
- Mamo, mamo, mamoooo! Tato, gdzie jest mama?- A nie ma jej w kuchni?- Nie ma!
Niby jeszcze są czyste małe łyżeczki w szufladzie. Niby jeszcze pranie trzyma się w sztywnych ramach plastikowych pojemników na brudy. Niby śmieci nie wychodzą jeszcze z kosza pod kuchennym zlewem. Niby zmywarka męczy się na programie eko z poobiednimi talerzami. Niby łóżka niezaścielone – niby jak zawsze, ale jednak w tej sytuacji niezaścielenie niepokoi…
- Mamo, mamo, mamoooo! Tato, gdzie jest mama?- A nie ma jej w kuchni?- Nie ma!
sobota, 16 sierpnia 2014
Idiota, kretyn i głupek
Język polski jest trudny i bogaty.
Te wszystkie odmiany przez wszystkie możliwe przypadki, te wszystkie ż, rz, ó, u, h i ch.
Mamy dużo słów wieloznacznych, słów wiele znaczących, wiele znaczeń słów, niedomówień, powiedzeń i dopowiedzeń...
Te wszystkie odmiany przez wszystkie możliwe przypadki, te wszystkie ż, rz, ó, u, h i ch.
Mamy dużo słów wieloznacznych, słów wiele znaczących, wiele znaczeń słów, niedomówień, powiedzeń i dopowiedzeń...
sobota, 2 sierpnia 2014
Słowo pieprzem przyprawione
Bazylia, curry, cynamon, estragon, gałka muszkatołowa, imbir, kardamon, kurkuma, liść laurowy, majeranek, oregano i... PIEPRZ.
Przyprawianie przyprawami bywa metaforyczne. Prym (nie Prymat!) wiedzie tu wyróżniony wyżej pieprz. Pieprzyć można pieprzem białym, czarny lub ziołowym, zmielonym lub nie...
Pieprzenie jest tak wieloznaczne, że ciężko się oprzeć chęci używania pieprzu. Ba! Nadużywania wręcz!
Przyprawianie przyprawami bywa metaforyczne. Prym (nie Prymat!) wiedzie tu wyróżniony wyżej pieprz. Pieprzyć można pieprzem białym, czarny lub ziołowym, zmielonym lub nie...
Pieprzenie jest tak wieloznaczne, że ciężko się oprzeć chęci używania pieprzu. Ba! Nadużywania wręcz!
poniedziałek, 23 czerwca 2014
Jak zrobić loda (krok po kroku)?
Każda żona powinna posiąść umiejętność robienia loda.
Lodów właściwie - nie da się przecież poprzestać na jednym!
Lodów właściwie - nie da się przecież poprzestać na jednym!
wtorek, 17 czerwca 2014
Przysłowia, niech je szlag...
Zagotowując tę samą wodę w czajniku po raz piąty i zalewając sobie wreszcie zwietrzałą już z lekka kawę stwierdziłam, że przysłowie "do trzech razy sztuka" można o slangowy kant dupy potłuc (kanciasta dupa, HA!).
niedziela, 19 stycznia 2014
Mała rzecz
Uwaga: wpis zawiera lokowanie przerostu formy nad treścią.
Jedna mała rzecz, która nagle przestaje spełniać swoją funkcję potrafi spieprzyć ład, porządek i wypracowaną z trudem harmonię.
Zaburza. Niszczy. Depcze.
Za nic ma nasze potrzeby. Nasze: muszę, potrzebuję, nie dam rady bez...
Za nic ma nasze przyzwyczajenia.
Nasze: raz dziennie, dwa razy dziennie, rano, wieczorem, wkładam, wyjmuję, wkładam, wyjmuję...
Wszystko zaczyna nas przerastać, przesypywać się, przewalać, przelewać i śmierdzieć...
O tak! Smród! Chyba najgorszy z możliwych.
Mała rzecz wymaga czasem więcej zachodu i działań i starań niż niejedna duża.
Naprawić się nie da.
Zastąpić nie tak łatwo...
Rzędy cyfr, znaczków, symboli...
Loteria: pasuje nie pasuje. Zwolnienie blokady. Start maszyny losującej.
Co wypadnie, jaka kulka, jaki numer? Co zassie?
Decyzja.
Ostatni moment, żeby coś obstawić.
Nie obstawisz nic - niczego nie wygrasz, niczego nie zyskasz, nic się nie zmieni.
Obstawiasz: 3100246408191318.
Nie pozostaje nic innego jak tylko czekać.
Czekasz.
Nie pasuje. Nie, jednak pasuje. Powinna pasować. Raczej będzie pasować. Na 100% będzie.
Sto procent podszyte płaszczykiem wątpliwości traci na swej stuprocentowości.
Ale bierzesz, decydujesz się.
Potrzebujesz. Nie masz wyjścia.
Idzie, jedzie, przybywa.
Czekasz.
Jest.
Pieprzona pompka do cholernej pralki.
Pasuje. Los na loterii numerów fabrycznych wygrany.
Teraz tylko odeprać dwutygodniowe zaległości...
Jedna mała rzecz, która nagle przestaje spełniać swoją funkcję potrafi spieprzyć ład, porządek i wypracowaną z trudem harmonię.
Zaburza. Niszczy. Depcze.
Za nic ma nasze potrzeby. Nasze: muszę, potrzebuję, nie dam rady bez...
Za nic ma nasze przyzwyczajenia.
Nasze: raz dziennie, dwa razy dziennie, rano, wieczorem, wkładam, wyjmuję, wkładam, wyjmuję...
Wszystko zaczyna nas przerastać, przesypywać się, przewalać, przelewać i śmierdzieć...
O tak! Smród! Chyba najgorszy z możliwych.
Mała rzecz wymaga czasem więcej zachodu i działań i starań niż niejedna duża.
Naprawić się nie da.
Zastąpić nie tak łatwo...
Rzędy cyfr, znaczków, symboli...
Loteria: pasuje nie pasuje. Zwolnienie blokady. Start maszyny losującej.
Co wypadnie, jaka kulka, jaki numer? Co zassie?
Decyzja.
Ostatni moment, żeby coś obstawić.
Nie obstawisz nic - niczego nie wygrasz, niczego nie zyskasz, nic się nie zmieni.
Obstawiasz: 3100246408191318.
Nie pozostaje nic innego jak tylko czekać.
Czekasz.
Nie pasuje. Nie, jednak pasuje. Powinna pasować. Raczej będzie pasować. Na 100% będzie.
Sto procent podszyte płaszczykiem wątpliwości traci na swej stuprocentowości.
Ale bierzesz, decydujesz się.
Potrzebujesz. Nie masz wyjścia.
Idzie, jedzie, przybywa.
Czekasz.
Jest.
Pieprzona pompka do cholernej pralki.
Pasuje. Los na loterii numerów fabrycznych wygrany.
Teraz tylko odeprać dwutygodniowe zaległości...
![]() |
Dodaj napis |
środa, 31 lipca 2013
Baba z aparatem
Matka siedzi z Córkami na plaży.
Córki się babrają w piasku, babrają w wodzie doniesionej w wiaderkach przez Jaśniemęża, skaczą przez fale, zakopują różne rzeczy na amen, piasek rzęzi Córkom między zębami i kryje się we wszystkich fałdach Córki Młodszej... Szczęśliwe są.
Ludzi TŁUM!
W okolicach godziny 16 miejscówkę przed nami zajmuje para z dwójką dzieci.
Chłopiec - na oko - lat 3, dziewczynka - na oko - jakieś 10 miesięcy.
Matka w pierwszym odruchu współczuje rodzicom - mniejsze dzieciory, większy kłopot z ogarnięciem...
Ale potem to już Matka współczuje tylko dzieciom w/w...
Paniusia Mamusia wyciąga dzieci z wózków.
Paniusia Mamusia wyciąga dla chłopca zestaw do piachu (wiaderko, łopatka, kilka foremek).
Paniusia Mamusia odsyła Tatusia po kocyk, bo się zapomniało wziąć...
No a na koniec Paniusia Mamusia wyciąga APARAT fotograficzny i rozpoczyna się półgodzinna (serio!) sesYja.
Dzieci zostają posadzone obok siebie na piachu.
*"tu tu ptaszek leci" - PSTRYK
Chłopiec zajmuje się napełnianiem wiaderka piaskiem, dziewczynka odraczkowuje w sobie tylko znanym kierunku, Paniusia Mamusia sprawdza efekt pstryknięcia - niezadowalający.
Dzieci zostają posadzone obok siebie na piachu.
PSTRYK.
Paniusia Mamusia poprawia antenkę w kapelusiku dziewczynki.
PSTRYK
Paniusia Mamusia poprawia kokardkę na kapelusiku dziewczynki.
PSTRYK
Paniusia Mamusia poprawia czapkę chłopca (bo logo z przodu musi być)
PSTRYK
Paniusia Mamusia poprawia zapięcie koszuli chłopca.
PSTRYK
Dzieci się rozłażą - Paniusia Mamusia usadza dzieci koło siebie.
PSTRYK
Chłopiec ma już wyraźnie dość, bawić się wiaderkiem nie może, bo pstryk i pstryk.
PSTRYK
Chłopiec zaczyna popłakiwać. Panusia Mamusia udziela zjebki.
PSTRYK
Chłopiec wyciera sobie zapiaszczonymi łapkami załzawione oczy i zaczyna płakać głośno, bo piach w oczach to nic przyjemnego.
Paniusia Mamusia chwyta jakąś szmatkę i wyciera szybko... aparat, po czym go zamyka i okłada do wózka. Następnie zajmuje się oczami chłopca - nerwowo obcierając je tą samą szmatką i udzielając mu reprymendy:
"no i co żeś zrobił? Jak teraz będziesz na zdjęciach wyglądał z takimi czerwonym oczami?!"
Matka agresywna nie jest, ale Paniusi Mamusi udało się agresję Matki wzbudzić! Na wYwczasach!
Córki się babrają w piasku, babrają w wodzie doniesionej w wiaderkach przez Jaśniemęża, skaczą przez fale, zakopują różne rzeczy na amen, piasek rzęzi Córkom między zębami i kryje się we wszystkich fałdach Córki Młodszej... Szczęśliwe są.
Ludzi TŁUM!
W okolicach godziny 16 miejscówkę przed nami zajmuje para z dwójką dzieci.
Chłopiec - na oko - lat 3, dziewczynka - na oko - jakieś 10 miesięcy.
Matka w pierwszym odruchu współczuje rodzicom - mniejsze dzieciory, większy kłopot z ogarnięciem...
Ale potem to już Matka współczuje tylko dzieciom w/w...
Paniusia Mamusia wyciąga dzieci z wózków.
Paniusia Mamusia wyciąga dla chłopca zestaw do piachu (wiaderko, łopatka, kilka foremek).
Paniusia Mamusia odsyła Tatusia po kocyk, bo się zapomniało wziąć...
No a na koniec Paniusia Mamusia wyciąga APARAT fotograficzny i rozpoczyna się półgodzinna (serio!) sesYja.
Dzieci zostają posadzone obok siebie na piachu.
*"tu tu ptaszek leci" - PSTRYK
Chłopiec zajmuje się napełnianiem wiaderka piaskiem, dziewczynka odraczkowuje w sobie tylko znanym kierunku, Paniusia Mamusia sprawdza efekt pstryknięcia - niezadowalający.
Dzieci zostają posadzone obok siebie na piachu.
PSTRYK.
Paniusia Mamusia poprawia antenkę w kapelusiku dziewczynki.
PSTRYK
Paniusia Mamusia poprawia kokardkę na kapelusiku dziewczynki.
PSTRYK
Paniusia Mamusia poprawia czapkę chłopca (bo logo z przodu musi być)
PSTRYK
Paniusia Mamusia poprawia zapięcie koszuli chłopca.
PSTRYK
Dzieci się rozłażą - Paniusia Mamusia usadza dzieci koło siebie.
PSTRYK
Chłopiec ma już wyraźnie dość, bawić się wiaderkiem nie może, bo pstryk i pstryk.
PSTRYK
Chłopiec zaczyna popłakiwać. Panusia Mamusia udziela zjebki.
PSTRYK
Chłopiec wyciera sobie zapiaszczonymi łapkami załzawione oczy i zaczyna płakać głośno, bo piach w oczach to nic przyjemnego.
Paniusia Mamusia chwyta jakąś szmatkę i wyciera szybko... aparat, po czym go zamyka i okłada do wózka. Następnie zajmuje się oczami chłopca - nerwowo obcierając je tą samą szmatką i udzielając mu reprymendy:
"no i co żeś zrobił? Jak teraz będziesz na zdjęciach wyglądał z takimi czerwonym oczami?!"
Matka agresywna nie jest, ale Paniusi Mamusi udało się agresję Matki wzbudzić! Na wYwczasach!
poniedziałek, 8 lipca 2013
Nakryłam go!
Od jakiegoś czasu coś się działo…
Kobiety wielu przełomowych odkryć dokonują w łazience. Nie byłam inna. Myłam zęby, spoglądałam w lustro i po prostu to czułam… Coś było nie tak.
Wstawałam rano. Schodziłam na dół. Nastawiałam wodę na kawę. Szłam do łazienki. Myłam te zęby spoglądając w to lustro i… wiedziałam. Kobieca intuicja? Szósty zmysł? Nie wiem. Ale każdego dnia zyskiwałam coraz więcej pewności, że coś jest na rzeczy, coś się nie zgadza…
Niby wszystko było w porządku. Niby nic się nie zmieniło. Niby świat się dalej toczył swoim rytmem poranków, środków dnia, wieczorów i nocy. Niby, niby, niby… A ja czułam gorzki smak w ustach, który nie wróżył niczego dobrego.
Pozornie wszystkie rzeczy i sprawy pozostawały na swoim miejscu. Było zwyczajowe dzień dobry, były rozmowy telefoniczne, były kanapki i obiady do pracy (albo nie było – zwyczajowo). Były zabawy z dziećmi. Były drobne sprzeczki i dobry seks.
Zwyczajnie. Gdyby nie ten niepokój kiełkujący gdzieś w środku, po cichu, pomału, z gorzkim smakiem w tle…
Aż zdarzył się taki dzień, gdy On był jeszcze w domu, a Ja już wstałam. Zeszłam na dół, nastawiłam wodę na kawę. On był w łazience, sądząc po odgłosach – golił się. Szłam do łazienki z myślą, że sobie chwile porozmawiamy rano, bez dzieci – tak rzadko nam się to teraz udaje…
Weszłam. Zamarłam. Nakryłam Go.
W jednej ręce miał moją szczoteczkę do zębów, a w drugiej swoją maszynkę do golenia.
JA: co ty robisz? – niemal krzyknęłam.
ON: no czyszczę sobie maszynkę…
JA: moją szczoteczką?!
ON: a to ty tej używasz??
Nooooo!
To stąd ten gorzki smak w ustach!
poniedziałek, 24 czerwca 2013
Szmatka z dzieciństwa
Matka zna kilka przypadków dzieci, które ukochały sobie "szmatkę" a nie pluszaka lub lalkę.
"Szmatką" może być kocyk, pielucha tetrowa, pielucha flanelowa, poszewka od poduszki...
Córka Starsza urodziła się w gorące letnie dni, więc Matka wyposażyła noworodka w mały leciutki kocyk z czystej bawełny. Bez polarów itp... Był kremowy, z wyszytym brązową nitką króliczkiem.
Matka swego noworodka tym kocykiem otulała, przykrywała... Z noworodka zrobił się niemowlak, a kocyk był w użyciu nadal. Z niemowlaka zrobiło się małe dziecko, które absolutnie pod tym kocykiem się nie mieściło - ale kocyk musiał być. Totalny MUST HAVE!
Gdy Córka Starsza osiągnęła wiek około 1,5 roku i na maksa rozkręcała się z gadaniem, ochrzciła ów kocyk "MOCHO" - było to piękne imię oznaczające: "moje kochane".
MOCHO towarzyszył nam zawsze i wszędzie upchnięty w matczynej torebce lub w plecaczku specjalnie na ten cel przeznaczonym. MOCHO zwiedził z nami niejedną galerię handlową, mnóstwo się naspacerował, poodwiedzał sporo ludzi.
MOCHO powoli nabierał kolorów: a to plama po dżemie, a to po kakao, w jednym rogu ślady po czekoladzie, w innym po herbacie.
Miał MOCHO taki moment w swym życiu, że bał się prania (konkretnie Córka Starsza się bała, żę MOCHO się może bać prania w pralce). Wówczas Matka wyjmowała MOCHO ze śpiących rączek Córki Starszej, prała, suszyła, po czym odkładała do łóżka dziecka.
Raz jeden zdarzyła się historia mrożąca krew w żyłach - MOCHO się zgubiło. Wracaliśmy skądś wieczorem, Córka Starsza zasnęła w aucie. Jaśniemąż przeniósł ją śpiącą do łóżka, Matka ją śpiącą rozebrała, przykryła kołderką (bo to zima była). Dziecko spało, a my już już witaliśmy się z gąską (z wolnym wieczorem w sensie) - gdy nagle padło pytanie: gdzie jest MOCHO?
Po pół godzinie buszowania w aucie, w torbach, które mieliśmy ze sobą, w końcu po przeczesaniu z latarką ośnieżonej drogi z auta do domu - MOCHO się znalazł w śniegu koło samochodu... Uf!
MOCHO poddał się upływającemu czasowi - mówiąc wprost: czas go posunął w stronę stanu: dziura na dziurze. Wówczas niezbędna była Babcia Grażynka, bo Matka to przecież nie potrafi porządnie zacerować MOCHO. Babcia więc przyjeżdżała z nićmi (lub MOCHO jechało do Babci) i cerowała, łatała - jak się tylko dało.
Córka Starsza osiągnęła wiek lat 3, MOCHO przechrzciła na MONIO (nie wiem nawet czemu i jak się to stało...). MONIO rozpoczęło wraz z Córką Starszą edukację przedszkolną, najpierw było ściskane cały czas, potem leżało w przedszkolnej półeczce Córki. MONIO był idealnym towarzyszem zabaw wszelakich - potrafił bowiem dostosowywać się do potrzeb: mógł być kocykiem na pikniku, obrusem, sukienką, hamakiem dla lalek, welonem... Wielofunkcyjny i niezastąpiony.
Dopiero około pół roku temu MONIO zakończył swoją edukację w przedszkolu i zajął się tylko i wyłącznie leżakowaniem w łóżku i czekaniem na Córkę Starszą kładącą się do snu.
MONIO jest teraz tylko do spania. Tylko, czy aż - ciężko stwierdzić obiektywnie. Musi być do spania i już.
Gdy na świat przyjść miała Córka Druga - Matka kupiła podobny kocyk i dla niej. Córka Druga nie ukochała go sobie jednak. Nie uochała sobie też żadnego pluszaka, lali, pieluchy itp...
Ale oto od dwóch dni ciągnie za sobą różową szmatkę...
Róż nieco wyblakły, 100% bawełny...
Są to spodnie od piżamy Córki Starszej.
"Moje moje" mówi Córka Druga.
A jeśli ona z tymi gaciami do przedszkola będzie chciała za rok pójść???
"Szmatką" może być kocyk, pielucha tetrowa, pielucha flanelowa, poszewka od poduszki...
Córka Starsza urodziła się w gorące letnie dni, więc Matka wyposażyła noworodka w mały leciutki kocyk z czystej bawełny. Bez polarów itp... Był kremowy, z wyszytym brązową nitką króliczkiem.
Matka swego noworodka tym kocykiem otulała, przykrywała... Z noworodka zrobił się niemowlak, a kocyk był w użyciu nadal. Z niemowlaka zrobiło się małe dziecko, które absolutnie pod tym kocykiem się nie mieściło - ale kocyk musiał być. Totalny MUST HAVE!
Gdy Córka Starsza osiągnęła wiek około 1,5 roku i na maksa rozkręcała się z gadaniem, ochrzciła ów kocyk "MOCHO" - było to piękne imię oznaczające: "moje kochane".
MOCHO towarzyszył nam zawsze i wszędzie upchnięty w matczynej torebce lub w plecaczku specjalnie na ten cel przeznaczonym. MOCHO zwiedził z nami niejedną galerię handlową, mnóstwo się naspacerował, poodwiedzał sporo ludzi.
MOCHO powoli nabierał kolorów: a to plama po dżemie, a to po kakao, w jednym rogu ślady po czekoladzie, w innym po herbacie.
Miał MOCHO taki moment w swym życiu, że bał się prania (konkretnie Córka Starsza się bała, żę MOCHO się może bać prania w pralce). Wówczas Matka wyjmowała MOCHO ze śpiących rączek Córki Starszej, prała, suszyła, po czym odkładała do łóżka dziecka.
Raz jeden zdarzyła się historia mrożąca krew w żyłach - MOCHO się zgubiło. Wracaliśmy skądś wieczorem, Córka Starsza zasnęła w aucie. Jaśniemąż przeniósł ją śpiącą do łóżka, Matka ją śpiącą rozebrała, przykryła kołderką (bo to zima była). Dziecko spało, a my już już witaliśmy się z gąską (z wolnym wieczorem w sensie) - gdy nagle padło pytanie: gdzie jest MOCHO?
Po pół godzinie buszowania w aucie, w torbach, które mieliśmy ze sobą, w końcu po przeczesaniu z latarką ośnieżonej drogi z auta do domu - MOCHO się znalazł w śniegu koło samochodu... Uf!
MOCHO poddał się upływającemu czasowi - mówiąc wprost: czas go posunął w stronę stanu: dziura na dziurze. Wówczas niezbędna była Babcia Grażynka, bo Matka to przecież nie potrafi porządnie zacerować MOCHO. Babcia więc przyjeżdżała z nićmi (lub MOCHO jechało do Babci) i cerowała, łatała - jak się tylko dało.
Córka Starsza osiągnęła wiek lat 3, MOCHO przechrzciła na MONIO (nie wiem nawet czemu i jak się to stało...). MONIO rozpoczęło wraz z Córką Starszą edukację przedszkolną, najpierw było ściskane cały czas, potem leżało w przedszkolnej półeczce Córki. MONIO był idealnym towarzyszem zabaw wszelakich - potrafił bowiem dostosowywać się do potrzeb: mógł być kocykiem na pikniku, obrusem, sukienką, hamakiem dla lalek, welonem... Wielofunkcyjny i niezastąpiony.
Dopiero około pół roku temu MONIO zakończył swoją edukację w przedszkolu i zajął się tylko i wyłącznie leżakowaniem w łóżku i czekaniem na Córkę Starszą kładącą się do snu.
MONIO jest teraz tylko do spania. Tylko, czy aż - ciężko stwierdzić obiektywnie. Musi być do spania i już.
Gdy na świat przyjść miała Córka Druga - Matka kupiła podobny kocyk i dla niej. Córka Druga nie ukochała go sobie jednak. Nie uochała sobie też żadnego pluszaka, lali, pieluchy itp...
Ale oto od dwóch dni ciągnie za sobą różową szmatkę...
Róż nieco wyblakły, 100% bawełny...
Są to spodnie od piżamy Córki Starszej.
"Moje moje" mówi Córka Druga.
A jeśli ona z tymi gaciami do przedszkola będzie chciała za rok pójść???
poniedziałek, 27 maja 2013
O tym jak Matka wyplewiła ze słownika Córki Starszej zwroty: "no" i "co"
Przedszkole Córki Starszej na drugim piętrze się mieści.
Córka odebrana - schodzimy. Dwa kroki przede mną Córka Starsza idzie, obok mnie mamuśka, a piętro niżej jej syn popitala... Mamuśka mówi coś o pogodzie, że beznadziejna, że w niedziele w lokalnym kościele komunia była, a tu dzieci w tych białych kiecuniach całe w błocie i jaka szkoda, bo to na komunii ładnie powinno być, bo dzieci mogą pobiegać przy kościele, bo się Bozia cieszy jak na komunię ładnie jest - no generalnie sielanka, ciu ciu ciu...
Sielankową pogaduszkę przerywa, wydzierający gębę z parteru, synek mamuśki.

Syn: Maaamoooo
Mamuska: coo?
Syn: jajco!
Mina na czerwonej twarzy mamuśki - bezcenna.
Matka za to Córkę Starszą oduczyła całkowicie używania zwrotów: "co" i "no".
Matka jest sprytna i przebiegła, no i ma pedagogiczne wykształcenie - także atencją!!!
Za każdym razem, gdy Córka Starsza odpowiadała na moje pytanie zwrotem: "no", Matka jej odpowiadała: "na no to się krowy gno", po czym Córka Starsza się poprawiała na zwrot właściwy (np.: "tak") i konwersacja szła dalej...
Za każdym razem, gdy Córka Starsza pytała Matkę: "co?", Matka jej odpowiadała: "kolorowe szkło", po czym Córka Starsza się poprawiała na zwrot właściwy (np.: "słucham Cię mamusiu") i konwersacja szła dalej.
Efekt jest taki, że Córka Starsza uchodzi za dziecko kulturalne i elokwentne, bo w/w zwrotów używa sporadycznie i najczęściej sama sobie błędA wyłapuje i sama się poprawia. TADAM.
Pewnie Rusinek, Miodek i Bralczyk byliby z Matki dumni (gdyby tylko o istnieniu takowej wiedzieli). Ale coś w kościach Matka czuje, że Zawadzka vel Superniania to by Matkę na karnym jeżyku posadziła (jak tak można do dziecka)...
Jeszcze jedna tylko uwaga na koniec - zanim polecicie do dzieciarni swej o kolorowym szkle i krowach nawijać - pamiętajcie, że każdy kij ma dwa końce.
Jeżeli Matka ma dzień słabszy, cierpliwość się już skończyła, a intelekt na rezerwach jedzie - zdarza się Matce popełnić błąd...
I padają z ust Matki słowa: "co" i "no".
I padają z ust Córki Starszej słowa reprymendy: "kolorowe szkło" i "na no to się krowy GNĄ" :D
Córka odebrana - schodzimy. Dwa kroki przede mną Córka Starsza idzie, obok mnie mamuśka, a piętro niżej jej syn popitala... Mamuśka mówi coś o pogodzie, że beznadziejna, że w niedziele w lokalnym kościele komunia była, a tu dzieci w tych białych kiecuniach całe w błocie i jaka szkoda, bo to na komunii ładnie powinno być, bo dzieci mogą pobiegać przy kościele, bo się Bozia cieszy jak na komunię ładnie jest - no generalnie sielanka, ciu ciu ciu...
Sielankową pogaduszkę przerywa, wydzierający gębę z parteru, synek mamuśki.

Syn: Maaamoooo
Mamuska: coo?
Syn: jajco!
Mina na czerwonej twarzy mamuśki - bezcenna.
Matka za to Córkę Starszą oduczyła całkowicie używania zwrotów: "co" i "no".
Matka jest sprytna i przebiegła, no i ma pedagogiczne wykształcenie - także atencją!!!
Za każdym razem, gdy Córka Starsza odpowiadała na moje pytanie zwrotem: "no", Matka jej odpowiadała: "na no to się krowy gno", po czym Córka Starsza się poprawiała na zwrot właściwy (np.: "tak") i konwersacja szła dalej...
Za każdym razem, gdy Córka Starsza pytała Matkę: "co?", Matka jej odpowiadała: "kolorowe szkło", po czym Córka Starsza się poprawiała na zwrot właściwy (np.: "słucham Cię mamusiu") i konwersacja szła dalej.
Efekt jest taki, że Córka Starsza uchodzi za dziecko kulturalne i elokwentne, bo w/w zwrotów używa sporadycznie i najczęściej sama sobie błędA wyłapuje i sama się poprawia. TADAM.
Pewnie Rusinek, Miodek i Bralczyk byliby z Matki dumni (gdyby tylko o istnieniu takowej wiedzieli). Ale coś w kościach Matka czuje, że Zawadzka vel Superniania to by Matkę na karnym jeżyku posadziła (jak tak można do dziecka)...
Jeszcze jedna tylko uwaga na koniec - zanim polecicie do dzieciarni swej o kolorowym szkle i krowach nawijać - pamiętajcie, że każdy kij ma dwa końce.
Jeżeli Matka ma dzień słabszy, cierpliwość się już skończyła, a intelekt na rezerwach jedzie - zdarza się Matce popełnić błąd...
I padają z ust Matki słowa: "co" i "no".
I padają z ust Córki Starszej słowa reprymendy: "kolorowe szkło" i "na no to się krowy GNĄ" :D
Subskrybuj:
Posty (Atom)