Ludzie szukają w życiu wrażeń, adrenaliny i ekstremalnych emocji: skaczą na bungee, wspinają się na ścianki, nurkują... Wszystko po to, by żyć bardziej, mocniej, intensywniej.
A ja? Ja jestem matką i wiem co to życie na krawędzi...
Macierzyństwo to ciężki kawałek często czerstwego chleba lub samych chlebowych skórek. Macierzyństwo to trudna i pełna emocji relacja, odpowiedzialność za każde słowo, każdy gest, każde zachowanie, za życie tu i teraz, i za przyszłość, za wychowanie.
Każdemu kto przeżył bunt dwulatka może się wydawać, że przeżył już wszystko. Śpieszę życzliwie wyjaśnić, że nie, że bunt dwulatka to nic w porównaniu z... FOCHEM. Bunt dwulatka jest jak odpalenie w przydomowym ogrodzie zestawu fajerwerków za 49,90, focha natomiast przyrównać można do pokazu sztucznych ogni, podczas którego w niebo wystrzeliwuje się pierdyliard efektownych petard. Strzelić focha można z wielu powodów: Sylwestra, Wianków i źle dobranych skarpet.
Każda matka jest wojowniczką, prawdziwym herosem w spódnicy, niezwykle silnym człowiekiem.
Potrafimy: nie spać lub obejść się znikomą ilością snu, funkcjonować w stanie nieustannego czuwania i gotowości, dostrzec zbliżające się lub jedynie potencjalne niebezpieczeństwo.
Jesteśmy świetne w udawaniu: że w ogóle się nie martwimy, że się nie boimy, że nic nas nie boli - ani fizycznie, ani psychicznie.
Macierzyństwo ryje beret.
Bezwzględnie, bezkompromisowo i bez najmniejszych szans na odzyskanie beretu w jego pierwotnej postaci, tej sprzed dziecka.
Gdy zostajesz matką - twój świat dokonuje profanacji zwłok i na odlew wali w ryj Kopernika, który był łaskaw ruszyć Ziemię i wstrzymać słońce. Następnie, podczas gdy Kopernik rozmasowuje czerwone policzki, twój świat olewa słońce i zaczyna kręcić się wokół... dziecka. I tak już zostaje. Na zawsze. Czy tego chcesz czy nie. Lepiej chcieć, bo ciężko całe życie walczyć z prawami wszechświata.
Czekanie nadaje ton i wyznacza rytm naszych dni. Jesteśmy jednym wielkim czekaniem, które zakorzenia się w nas tak mocno, że czasem nie mamy już siły na nic innego - tylko to czekanie, od świtu do nocy.
Każda matka i każdy ojciec miewa (lub permanentnie ma) podczas zabaw z dziećmi POCZUCIE - takiego małego cichego skurczybyka, który podszeptuje nam gdzieś za uszami co byśmy mogli robić innego podczas gdy układamy tysięczną wieżę z klocków lego, czeszemy setny raz lalkę barbie i pięćdziesiąty piąty zmieniamy jej sukienkę i buty, osiemdziesiąty ósmy bawimy się w sklep kupując wciąż te same plastikowe gruszki, marchewki i jabłka, płacąc wciąż tymi samymi plastikowymi pieniążkami i wypowiadając w kółko te same formułki.
W ciągu dnia przeżywamy co nam los przyniesie, a ten przynosi nam najczęściej: katastrofy budowlane (walące się wieże z klocków lego), katastrofy kulinarne (Gordon Ramsay jest nikim przy własnych dzieciach plujących zupami naszego autorstwa), przyjęcia (dla lalek, dla misiów, dla... enyłan?) i ciastolinę (po prostu ciastolinę)...
Zaginęła matka. Przepadła bez wieści. Jak? Kiedy? Niby jeszcze są czyste małe łyżeczki w szufladzie. Niby jeszcze pranie trzyma się w sztywnych ramach plastikowych pojemników na brudy. Niby śmieci nie wychodzą jeszcze z kosza pod kuchennym zlewem. Niby zmywarka męczy się na programie eko z poobiednimi talerzami. Niby łóżka niezaścielone – niby jak zawsze, ale jednak w tej sytuacji niezaścielenie niepokoi… - Mamo, mamo, mamoooo! Tato, gdzie jest mama?- A nie ma jej w kuchni?- Nie ma!
Macierzyństwo to robota ciężka jak cholera i - wbrew wszelkim pozorom - nie jej fizyczny aspekt jest tym dominującym i najbardziej obciążającym. Co tam nocne wstawanie lub niespanie? Co tam "siedzenie w domu" podczas gdy twoje cztery litery siedziska jakiegokolwiek nie widują całymi dniami lub widują sporadycznie, bo ty wciąż gdzieś biegniesz, coś podajesz, czegoś szukasz...? Co tam logistyka wyjść wszelakich? To wszystko pikuś. I to naprawdę mały pikuś. Najtrudniejsze w macierzyństwie jest obciążenie psychiczne i emocjonalne.
Sposób nr 1:
Wysłać w tzw. krzoki (sprawdzone przez rodziców i bezpieczne oczywiście) mówiąc: "wydaje mi się, że w krzakach widziałam jednorożca (wersja dla chłopców: jajo dinozaura)"
Uwagi:
- słowo "wydaje mi się" jest kluczowe, wszak dzieci okłamywać się nie powinno, a wydawać to ci się może wszystko właściwie. Ba! Im jesteś bardziej zmęczona/y - tym więcej i bardziej ci się wydaje...
- jednorożec powinien być w twym opisie mały i różowy, a nie duży koń z rogiem (podobnie w wersji dla chłopców - raczej jajo dinozaura niż dinozaur we własnej osobie). Nie chodzi ci bowiem o to, żebyś sam/a musiała te krzoki przetrząsać - poszukiwane stworzenie nie może więc budzić lęku.
Gdy miałam kilka lat (może 6, a może 7 lub 8) w dużym pokoju niewielkiego mieszkania na dziewiątym piętrze stała sofa. Sofa była paskudna (w kolorze zgniłej zielonkawej słomy - takie peerelowskie rokokoko) i absolutnie... fantastyczna!
Powrót znad morza.
Cała Polska do przejechania.
Chętnych do przejechania jest więcej niż kilka (tysięcy).
Przejeżdżający (tę Polskę) mijają się więc, zajeżdżają sobie drogę, wyprzedzają, nie wpuszczają...
Przejeżdżający (tę Polskę) zwalniają tylko w jednej sytuacji: korek.
Odnoszę ostatnimi czasy wrażenie, że większość z nas (matek) powinna mieć pośladki jak Chodakowska z Lewandowską.
Spinamy je bowiem nieustannie.
Mięśnie, nerwy i intelektualne potyczki z dawcami dobrych rad wpływają destrukcyjnie na naszą intuicję. Ta ostatnia się tępi, ustawia się w kącie i strzela fochem - skoro nie chcemy jej słuchać, to ona się odzywać nie będzie.
Nic tak nie poprawia samopoczucia grzęznącej w macierzyństwie kobiecie jak miłe słowo rzucone ni z gruchy ni z pietruchy przez młodszego, przystojnego mężczyznę. Nic tak skutecznie owego samopoczucia nie potrafi wystrzelić w kosmos jak komentarz drugiej kobiety...