poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Nie znasz mnie. Nie oceniaj.


Matki matkom fundują nieustające zawody. W ramach tychże zawodów można wziąć udział w następujących konkurencji: która lepiej sobie radzi z dziećmi, która lepiej (i koniecznie szybciej!) reaguje na ich potrzeby, która lepiej się do nich odzywa, która lepiej dba o ich edukację, która lepiej je serwisuje, która jest po prostu lepsza (sztafeta przez wszystkie kategorie), no i która lepiej kocha...
Ocenianie innych stało się niemal dyscypliną sportową. Kto lepiej, trafniej i szybciej? Start!

Idę z córkami galerią handlową. Młodszą trzymam za rękę, starsza idzie kilka kroków przed nami. Mówię do niej nieco podniesionym głosem: "noga!". W tej samej chwili mija mnie para z dzieckiem, mierzą mnie oburzonymi spojrzeniami, wymieniają się spojrzeniami w i e l e m ó w i ą c y m i i rzucają ni to do siebie, ni to do mnie: "jak tak można się do dziecka odzywać?! jak do psa jakiegoś?!". 
I już. 
Ocenili mnie, wsadzili w szufladkę matek nie szanujących swoich dzieci, matek odzywających się do dzieci jak do psów, matek beznadziejnych. 
I odeszli w poczuciu, że zareagowali, dali mi przecież odczuć jaka jestem beznadziejna. 
Wystarczyło jedno zdanie. Ba! Słowo jedno wystarczyło! I ten podniesiony ton głosu. 

Tutaj część z Was myśli: nooo, faktycznie przegięłaś. 
Kilkoro z Was właśnie tutaj porzuci czytanie i rzuci się odlajkować fanpejdż matki, która w ten sposób odzywa się do dziecka.
Niektórzy z Was nie zrobią tego, o czym wspomniałam w poprzednim zdaniu, bo być może w dalszej części tekstu padną jeszcze jakieś soczyste i wyraziste przykłady na to, że przegięłam. I że mnie takiej nie znali. I jak tak można. 

Część z Was przeczyta tekst do końca, chcąc poznać szerszy kontekst, zanim zdecydują się wydać opinie o mojej beznadziejności. 

Niemal codziennie stykamy się z sytuacjami, które w jakiś sposób kłócą się z naszymi zasadami. Niemal codziennie oceniamy w locie.
Niemal codziennie nie zadajemy sobie trudu, by zrozumieć i nie znajdujemy w sobie chęci, by wyjść poza tę konkretną sytuację, by dostrzec kontekst. 
Niemal codziennie n i b y reagujemy, choć tak naprawdę niczego nie robimy, bo mruczenie pod nosem, choćby pełne po brzegi oburzenia, nie równa się zrobieniu czegokolwiek, niczego bowiem nie wnosi, niczego nie zmienia...

Widzimy matkę, która siedzi przy restauracyjnym stoliku ze swoimi dziećmi i zamiast radośnie z nimi paplać, delektować się możliwością przebywania w cudownym towarzystwie latorośli - gapi  się (GAPI!) w swojego smartfona. Suka
Widzimy matkę, która cała wyfiokowana stoi na skraju placu zabaw i zamiast bawić się z dzieckiem, podziwiać jak pokonuje kolejne przeszkody, jak wysoko się huśta - ucisza go ruchem ręki i z zaciętą miną trajkocze przez telefon. Pinda.
Widzimy matkę, która stanowczo odciąga swoje rozpaczające dziecko od automatu z kulkami za 2 zł. Dwóch złotych dziecku żałuje! A sama w pumach na nogach popitala. Skneruska.
Widzimy matkę, która idzie przez galerię handlową ze swoimi dziećmi i to starsze, które nieco się od niej oddaliło przywołuje do siebie psią komendą: "noga!". Idiotka.

Suka pracuje jako freelancer, co podczas wakacji jest szczególnie trudne, bo łączy tę pracę z całodobową opieką nad dziećmi. Staje jednak na uszach, by dzieci były zadowolone, a jej nie przepadło zbyt wiele zleceń. Sprawdza więc służbowe maile, podczas gdy dzieci zajęte są jedzeniem i przez kilka chwil nie jest im potrzebna...
Pinda właśnie urwała się z pracy, bo opiekunka jej dziecka miała jakąś ważną sprawę do załatwienia. Wyrwała się z pracy i tak jak stała, zabrała dziecko na plac zabaw. Właśnie zadzwonił jej szef...
Sknerusce obutej w pumy, które donasza po koleżance, zostały w portfelu 2 złote. Wyłącznie 2 złote. Albo pozwoli dziecku wykręcić kauczukową piłeczkę z cholernego automatu, albo kupi bochenek chleba na kolację. Próbowała wytłumaczyć maluchowi sytuację, ale... no cóż. Wybrała opcję: chleb, z którym to faktem dziecku niezwykle ciężko jest się pogodzić.  
Idiotka...

Starsza córka koślawi nieco prawą nogę, skręcając do środka stopę. Gdy tylko mam okazję poobserwować jej chód, czyli w sytuacjach gdy idzie przede mną, po prostym podłożu - koryguję jej postawę krótkim hasłem: "noga". Ona wie o co chodzi i od razu poprawia ustawienie stopy. W centrum handlowym jest dosyć głośno, więc do "nogi" zmuszona jestem często dodawać wykrzyknik. 
I już. 
Tylko tyle.

Nie znasz mnie. Nie oceniaj.
A jeśli chcesz zareagować, bo wydaje Ci się, że tego wymaga dobro dziecka - reaguj. 
Ale naprawdę, a nie na niby. 
Dajesz w ten sposób szansę dziecku, ale również sobie - na zrozumienie sytuacje, na dojrzenie szerszego kontekstu. 
I już.
Tylko tyle. 


7 komentarzy:

  1. Mega tekst. Oby jak najwięcej osób zaakceptowało, że coś, co im się w głowie nie mieści, nie musi być takie, jak to interperetują

    OdpowiedzUsuń
  2. Brawo za tekst! samo życie

    OdpowiedzUsuń
  3. hahaha ja też zawsze starszej córce tak samo mówiłam "noga" jak szła przede mną i wdziałam że stopę do wewnątrz stawa też miała tendencję do koślawienia lewej i ciągle musiałam jej o tym przypominać ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Brawo ,brawo,brawo ,a wszystkim nierozumiejącym i niechcącym zrozumieć ...na pohybel i kij w d... Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń

Komentuj, na zdrowie!

AddThis