Tak, tak, też przeczytałam Greya - jakieś dwa lata temu. Podeszłam do tematu jak należy, czyli masochistycznie - łyknęłam wszystkie trzy części, choć mogłam poprzestać na pierwszej. Książka o współczesnym Kopciuszku, który zamiast oddzielać gorczycę od pszenicy - oddziela gwoździe od śrubek, a na te śrubki wchodzi współczesny książę z przeszłością i furą kasy. Przeszłość księcia okazuje się brzemienna w skutkach i ciąży mu pejczykami, linami i kołkami analnymi. W roli romantycznego szklanego pantofelka występują: helikoptery, jachty oraz hektary posiadłości i imponujące apartamenty metrażowo większe niż przeciętne M-3. Jest również szofer i auto wyczarowani przez wróżkę Fortunę - skuteczniejszą od Matki Chrzestnej Kopciuszka, bo się ów szofer z autem nie zamieniają w szczura i dynię po północy. No i jest dużo jęczenia, postękiwania, sapania, stukania, pieprzenia, walenia itd... Czyta się łatwo, za łatwo... Jeżeli by się pokusić o rozebranie na części pierwsze owej trylogii i oddzielenie fabuły od scen erotycznych okazałoby się, że mamy tu do czynienia z zupełnie przeciętnym harkiem (czyli harlekinem) oraz pornolem z średniej półki. A z pornolami to jest tak, że oglądają je zarówno mężczyźni jak i kobiety - różnica ponoć polega na tym, że kobiety zawsze oglądają do końca licząc na szczęśliwe zakończenie. That's why omawiana książka dostała łatkę "porno dla mamusiek" - szczęśliwe zakończenie jest.