niedziela, 30 czerwca 2013

Gdy Matka jest chora...

Matka zapadła na anginę.
Dopadło Matkę okrutnie, w nocy z piątku na sobotę...
W sobotę wprowadziła więc Matka zarządzanie kryzysowe w domu. Zarządzała Matka z kanapy, spod koca. Po pierwsze: by na Córki nie chuchać nadmiernie. Po drugie: bo najzwyczajniej nie miała siły...
Zarządzanie ograniczało się do pilnowania żeby sobie Córki krzywdy nie zrobiły i wymyślania zabaw, gdy zaczynały się nudzić, bądź przeginać...

A przeginać to one potrafią - oj potrafią!

Poszły do łazienki, siedzą: Młodsza na nocniku, Starsza na kibelku i... rysują. Ale coś podejrzanie długo i cicho, i jeszcze się chichrają...
Matka (głosem słabym): a co Wy tam robicie?
Córka Starsza: a nic.
Czyli bankowo coś robią! Zwlekłam się z kanapy, powlokłam do łazienki. Malują pisakami... Po SOBIE! Córka Starsza ma zmalowane oba udzicha i brzuch, Córka Młodsza tylko ręce...
Zarządziłam koniec posiedzenia i zabawy.

Wręczyłam Córkom lakiery do paznokci (takie dla dzieci, dostały ostatnio od matczynej koleżanki), z brokatowymi gwiazdkami i przeźroczyste (!!!)... Zasiadły obok Matki na kanapie, skarpetki sobie zdjęły i przez pół godziny (serio!) malowały sobie paznokcie... i stopy... i łydki...
W środku dziecięcego pedikjuru:
Córka Starsza: mamo! CEL ŻYCIA osiągnęłam!
Matka: jaki cel kochanie?
Córka Starsza: udało mi się wyłowić 5 gwiazdek z lakieru!
No ba... Się ma 5 lat, się ma poważne w życiu cele, takie na 5 gwiazdek... :)
Chwilę później:
Córka Starsza: nie no mamo, to jest najszczęśliwszy dzień w moim życiu!
Matko: tak? dlaczego?
Córka Starsza: bo udało mi się wyłowić jeszcze dwie gwiazdki!

Dociągnęła Matka jakoś do wieczora. Nawet rosół Córki zjadły...
Jaśniemąż wrócił z pracy i zawiózł Matkę do lekarza, który anginę potwierdził. Zostawiła Matka 5 dych w aptece na antybiotyk i inne takie...

Dzisiaj rano (tj. w niedzielę) Matka wstała z bolącym jak cholera gardłem, ale już nie taka zmulona jak wczoraj - więc idzie ku lepszemu!

Matka: ale wiesz, jest plus jeden tej anginy... Od wczoraj na diecie płynnej jestem (bo niczego przełknąć nie mogę) i poleciało mi 1,5 kg w ciągu doby!
Jaśniemąż: no ja widzę jeszcze jeden plus.
Matka: jaki?
Jaśniemąż: gadasz mniej.

Bezczelny!

wtorek, 25 czerwca 2013

Lep na muchy

Jaśniemąż dostał wczoraj opierdziel od Matki.
Matka poprosiłam Jaśniemęża, coby kupił lepce na muchy, takie w kwiatki (przykleja się toto na okno, muchy sobie na tych pseudo kwiatkach przysiadają i już tam zostają, i do garów mi nie zaglądają), których Matka zawsze używa na to latające tałatajstwo. 
Kupił - nie w kwiatki, nie tej firmy, wąskie jakieś, i jeszcze droższe (2 zł droższe, ale droższe, nie?!).
No tak to jest chłopa o coś poprosić...
No ale trudno - przykleiłam na świeżo umyte okna i obserwuję muchy...
I co? I kurde nic! Muchy w muszych dupskach mają owe lepce!
Ba, lepce są do tego stopnia beznadziejne, że muchy sobie po nich bezczelnie spacerują, a potem mi nad garami latają...

Oooo - działo się.
Oprócz much latały wióry, bo Matka w peemesie, więc wiecie... ten tego...
No wióry i już. Że jak tak można, że o inne prosiłam, że te są beznadziejne, może i lepiej wyglądają, bo węższe i kolorystyka neutralna, więc się tak w oczy nie rzucają, ale muchy się nie przyklejają, więc co mi z tego, że estetyczne...

Dzisiaj rano Matka oczy przetarłszy zwlekła się do kuchni. Wodę na kawę postawiła i czeka aż się zagotuje. Matka z tych czytających, więc czyta w każdej wolnej chwili i co akurat w rękę wpadnie.
Padło na opakowanie po tych cholernych (O! jeszcze Matki złość nie opuściła!) lepcach...

Matka czyta:

" (...) Naklejka (taśma) na muchy
*Estetyczna - cienkie paseczki do przyklejania na ramach okiennych
*Substancja czynna nie uwalnia się do powietrza
*Owady nie przyklejają się do powierzchni taśmy
*Bezzapachowa"
(...) Nakleja (taśma) na muchy przeznaczona jest do zwalczania much.
Tasiemki pokryte są warstwą specjalnej substancji czynnej..."

Owady się nie przyklejają? To po cholerę...

Matka spojrzała na parapet.
A tam 6 muszych trupów.

o_O! Niepotrzebnie Matka taką rozpierduchę zrobiła Jaśniemężowi...

Nie przyznam się! Cicho sza!

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Szmatka z dzieciństwa

Matka zna kilka przypadków dzieci, które ukochały sobie "szmatkę" a nie pluszaka lub lalkę.
"Szmatką" może być kocyk, pielucha tetrowa, pielucha flanelowa, poszewka od poduszki...

Córka Starsza urodziła się w gorące letnie dni, więc Matka wyposażyła noworodka w mały leciutki kocyk z czystej bawełny. Bez polarów itp... Był kremowy, z wyszytym brązową nitką króliczkiem.
Matka swego noworodka tym kocykiem otulała, przykrywała... Z noworodka zrobił się niemowlak, a kocyk był w użyciu nadal. Z niemowlaka zrobiło się małe dziecko, które absolutnie pod tym kocykiem się nie mieściło - ale kocyk musiał być. Totalny MUST HAVE!
Gdy Córka Starsza osiągnęła wiek około 1,5 roku i na maksa rozkręcała się z gadaniem, ochrzciła ów kocyk "MOCHO" - było to piękne imię oznaczające: "moje kochane".
MOCHO towarzyszył nam zawsze i wszędzie upchnięty w matczynej torebce lub w plecaczku specjalnie na ten cel przeznaczonym. MOCHO zwiedził z nami niejedną galerię handlową, mnóstwo się naspacerował, poodwiedzał sporo ludzi.
MOCHO powoli nabierał kolorów: a to plama po dżemie, a to po kakao, w jednym rogu ślady po czekoladzie, w innym po herbacie.
Miał MOCHO taki moment w swym życiu, że bał się prania (konkretnie Córka Starsza się bała, żę MOCHO się może bać prania w pralce). Wówczas Matka wyjmowała MOCHO ze śpiących rączek Córki Starszej, prała, suszyła, po czym odkładała do łóżka dziecka.
Raz jeden zdarzyła się historia mrożąca krew w żyłach - MOCHO się zgubiło. Wracaliśmy skądś wieczorem, Córka Starsza zasnęła w aucie. Jaśniemąż przeniósł ją śpiącą do łóżka, Matka ją śpiącą rozebrała, przykryła kołderką (bo to zima była). Dziecko spało, a my już już witaliśmy się z gąską (z wolnym wieczorem w sensie) - gdy nagle padło pytanie: gdzie jest MOCHO?
Po pół godzinie buszowania w aucie, w torbach, które mieliśmy ze sobą, w końcu po przeczesaniu z latarką ośnieżonej drogi z auta do domu - MOCHO się znalazł w śniegu koło samochodu... Uf!
MOCHO poddał się upływającemu czasowi - mówiąc wprost: czas go posunął w stronę stanu: dziura na dziurze. Wówczas niezbędna była Babcia Grażynka, bo Matka to przecież nie potrafi porządnie zacerować MOCHO. Babcia więc przyjeżdżała z nićmi (lub MOCHO jechało do Babci) i cerowała, łatała - jak się tylko dało.
Córka Starsza osiągnęła wiek lat 3, MOCHO przechrzciła na MONIO (nie wiem nawet czemu i jak się to stało...). MONIO rozpoczęło wraz z Córką Starszą edukację przedszkolną, najpierw było ściskane cały czas, potem leżało w przedszkolnej półeczce Córki. MONIO był idealnym towarzyszem zabaw wszelakich - potrafił bowiem dostosowywać się do potrzeb: mógł być kocykiem na pikniku, obrusem, sukienką, hamakiem dla lalek, welonem... Wielofunkcyjny i niezastąpiony.
Dopiero około pół roku temu MONIO zakończył swoją edukację w przedszkolu i zajął się tylko i wyłącznie leżakowaniem w łóżku i czekaniem na Córkę Starszą kładącą się do snu.
MONIO jest teraz tylko do spania. Tylko, czy aż - ciężko stwierdzić obiektywnie. Musi być do spania i już.

Gdy na świat przyjść miała Córka Druga - Matka kupiła podobny kocyk i dla niej. Córka Druga nie ukochała go sobie jednak. Nie uochała sobie też żadnego pluszaka, lali, pieluchy itp...
Ale oto od dwóch dni ciągnie za sobą różową szmatkę...
Róż nieco wyblakły, 100% bawełny...
Są to spodnie od piżamy Córki Starszej.
"Moje moje" mówi Córka Druga.
A jeśli ona z tymi gaciami do przedszkola będzie chciała za rok pójść???

sobota, 22 czerwca 2013

Cycki i chmury

Krótka opowieść ta
wątki ma dwa.

Wątek główny: 
Jaśniemąż od kwietnia kładzie płytki na tarasie. I oto - po dwóch miesiącach męczarni i narzekań (bo czasu brak totalny, bo płytki sobie Matka wybrała wąskie i podłużne - "wiesz jak ciężko to cholerstwo wypoziomować?") - SKOŃCZYŁ. Wczoraj odbyło się fugowanie.
Wiecie jaka jest najgorsza robota świata? Domywanie płytek po fugowaniu! To Matka już woli okna myć... Fugi domywać trza na kolanach, z gąbką lub innym czyściwem w dłoni, z pasją i mocą...

Wątek poboczny:
Jakiś czas temu u sąsiadów za siatką kładli kostkę brukową (Matka się wówczas nasłuchała... TU można poczytać). Kostka była położona jako podwalina pod wiatę. I oto nadszedł ten dzień - wczoraj drewno na wiatę przywieziono...

Dzisiaj - dzień, w którym wątki się przeplotły.
godz. 6:03
Panowie od wiaty odpalili piłę spalinową (czy jakąś inną, głośną jak jasna cholera w każdym razie). Postawili na nogi Matkę oraz Córkę Młodszą. Córka Starsza jeno się dupskiem do okna okręciła i spała do 9:30 (ta to ma dobrze... :)).
godz. 10:00 
Matka oporządziła Córki obie: ubrane, uczesane, siedzą i jedzą śniadanie (Starsza pierwsze, Młodsza drugie). No to już teraz nie ma zmiłuj, już żadna wymówka Matki nie uchroni... Matka bierze gąbki, czyścidła, michę z wodą i sru na taras - domywać płytki po fugowaniu.
Matka domywa na kolanach klęcząc, klnie w myślach, raz na jakiś czas spogląda na coś co było jeszcze chwilę temu paznokciami... Eh! Upał, żar się z nieba leje... Eh!
Panowie za siatką też klną - tylko oni na głos. Piłują, stukają młotkami, wiercą wiertarką - hałasują bardziej niż Córki (o - można? można!).
I nagle Matkę jakaś taka cisza atakuje.
Jak się jest matką - to wiadomo, cisza nic dobrego nie oznacza. Matka wsadza głowę do domu - ale nie, Córki siedzą przy stole i konsumują. Wszystko ok.
Pewnie się Matce ta cisza przesłyszała...
Wraca więc Matka do szorowania płytek. Szoruje... I nagle przebłysk jakiś - cisza jest, bo Panowie w robotach swych ustali... Matka głowę podnosi, a tam... 4 pary męskich oczu wlepione w... No właśnie - w co? Panowie o pogodzie rozmawiają: "o patrz Zdzichu jakie chmury idą ze wschodu, pewnie burza będzie", po którym to komentarzu - wracają do roboty. Matka się ogląda za siebie - na wschód. Niebo błękitne, ani kurde jednej chmurki.
I w tej chwili do mózgownicy matczynej dociera, że się Matce w cycki gapili...
Odwrócić się dupą?
E nie... to już niech lepiej te chmurocycki kontemplują .








środa, 19 czerwca 2013

Zepsucie Córki Młodszej


Córka Młodsza mi się zepsuła...

NORMA:
Wstaje o 7. Drzemka od 13:30 do 15. Zasypia w mgnieniu oka o 21.

WCZORAJ:
Wstała o 7. Drzemkę sobie ucięła od 14 do 15:30.
Zasypianie zaś... No cóż...
To był cyrk - występy trwały 45 minut. W programie: poprawianie poduszki, picie wody, oglądania sobie stóp i walenia nimi o ścianę oraz o łóżko, łzy że ała boli noga, picie wody, poprawianie poduszki, ściąganie gaci od piżamy, zakładanie gaci od piżamy, picie wody, poprawianie poduszki...
W końcu aktorka padła o 21:45.

DZISIAJ:
wstała o 8 (no przecież - trzeba odespać wieczorne występy).
Matka pomyślała sobie podstępnie - aaaa zobaczymy jak długo pociągniesz bez drzemki...
Pojechała z Córkami na świetlice wiejską, wygoniły się w te i z powrotem z dziećmi, wykrzyczały, wyjeździły na plastikowych autkach (Młodsza) i wyskakały na piłkach (Starsza).
I co? I cholera jasna - nic! Córka Młodsza pociągnęła bez marudzenia do samego wieczora. OMG!
No ale Matka sobie pomyślała - nie ma tego złego coby na dobre nie wyszło - wieczorem sobie odbiję!  Przecież dziecko padnie jak mucha. Hura! Skończę książkę! Może jakąś durnotę oglądnę w tv!
Położyłam ją o 20:45 przygotowana jedną nogą do wyjścia z pokoju... A Córka Młodsza co?
Przez godzinę: poprawiała poduszkę, piła wodę, oglądała sobie stopy i waliła nimi o ścianę oraz o łóżko, płakała "że ała boli noga", piła wodę, poprawiała poduszkę, ściągała gacie od piżamy, zakładała gacie od piżamy, piła wodę, poprawiała poduszkę...
Padła o 21:45.



To już?
No bez przysłowiowych jaj!
Matka nie jest psychicznie przygotowana na Córkę Młodszą nieśpiącą w ciągu dnia - absolutnie nie i koniec!

Proszę mi dziecko naprawić, bo się zepsuło!

Przyszło lato

Przyszło lato. W kalendarzu jeszcze nie, ale tak generalnie przyszło. W końcu!
A skąd Matka wie, że przyszło?
Ano stąd, że:
1. Rano budzą Matkę ptasie trele (dzioby drą mi na balkonie od 5 rano)
2. Sąsiadka (ta co jej Bóg dziećmi nie pokarał), lat około 60, popitala w bikini.
3. Sąsiad (do kompletu w/w Pani), lat około 60, kosi trawę odziany w białe slipy (!!!) tylko i wyłącznie.
4. Za siatką u Sąsiadów (tych dobrych) spacerują luzakiem kury.
5. Róże mi pięknie kwitną.
6. Na termometrze królują cyfry od 27 wzwyż.
7. Jak Córkom do piaskownicy wsadzam michę z wodą to mam je z głowy na około 40 minut.
8. W piaskownicy ubywa piasku - przemieszcza się on do domu.
9. Pranie schnie zanim zdążę wstawić kolejne.
10. A prania to jest w cholerę i trochę...

Pięknie jest!

PRZYKŁADOWY WRÓBEL
PRZYKŁADOWE BIAŁE SLIPY
AUTENTYCZNA KURA ZZA SIATKI MATKI
AUTENTYCZNE RÓŻE MATKI - że się tak pochwalę :)

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Dzieci miłość wyznają. Armagedon.

Matka obiad poszła gotować pozostawiając Córki samym sobie na tarasie. Matka jednak odczuwa potrzebę kontrolowania sytuacji - choćby na odległość, choćby tylko werbalną...

Matka (z kuchni): co robicie?
Córka Starsza (z tarasu): kochamy Cie bardzo mamo!

O_o! To pozornie miłe wyznanie na 100% nie oznacza niczego miłego.
Lecę zobaczyć dlaczego mnie tak kochają...
Na tarasie ARMAGEDON. Córki robią "dzieła" z użyciem stempelków i tuszu...
Tusz jest wszędzie: na ubraniach Córek obu, na stole, płytkach i na czole Córki Młodszej, o rękach nie wspominając...

Matka (jestem oazą spokoju, jestem oazą spokoju... naprawdę oaaaaząąą...): to co robicie?
Córka Starsza: no dzieło pieczątkowe.
Matka: a na czole Siaśki to co to jest?
Córka Starsza: aaaa przez przypadek mi się odbiło...

No jasne - przypadki chodzą przecież po ludziach. Widać przypadek przeszedł przez czoło Córki Młodszej...

Matka: a to dzieło na kartce to dla kogo?
Córka Starsza: dla naszej mamusi, którą kochamy najbardziej na świecie...

Też Was kocham najbardziej na świecie!*





 
*Ale domywać to Was będzie tatuś...








czwartek, 13 czerwca 2013

Córka Starsza idzie do zerówki. O-o!

Matka była wczoraj na zebraniu - pierwszym w szkole.
Córka Starsza od września będzie pomykać do zerówki.
Jak to, już? Kiedy to zleciało? Jak to możliwe? Przecież ledwie chwilę temu była malutka taka?


Matka się stresuje, bo:
- nowa Pani (choć sprawiła na Matce naprawdę dobre wrażenie)
- nowa sala (całkiem przyjemna na matczyne oko)
- szkolne korytarze, szkolne kibelki (choć zerówkowicze nie są wypuszczani na przerwy, kibelki małe, przystosowane do małych tyłków i blisko sali)
- grupa 19-sto osobowa, z czego 15 dzieciaków to koledzy i koleżanki z przedszkola Córki (ale tylko 7 dziewczynek, reszta to chłopaki...)
 No to czemu się Matka stresuje? Cholera wie! Matka tak ma i już. Musi się stresować: czy sobie Córka poradzi, czy będzie tęsknić za przedszkolem, czy się odnajdzie w grupie, czy, czy, czy... 

Matka się jara, bo:
- będzie dziecku robiła śniadania do szkoły i pakowała je w śliczne pudełko...
Wiem - dziwne to jest i nie jest Matka tego w stanie jakoś racjonalnie wytłumaczyć. Jara się i już.
Choć już takim entuzjazmem nie napawa mnie Matki świadomość, że znowu będe musiała gotować obiady dla Starszej (czyli dzień w dzień klepać kotlety - sic!)

Matka rozmawia z Córką Starszą:
Matka: a wiesz, że od września idziesz do zerówki?
Córka Starsza: wiem.
Matka: będziesz chodziła z Mają, Nikolą, Wikusią... Kubę znasz z maluchów? Też będzie chodził z Wami...
Córka Starsza: a Oliwka będzie w innej zerówce? (są dwie: jedna dla 5-cio latków, druga dla 6-cio latków)
Matka: tak, ale z Tobą będzie Mateusz (Oliwka jest w nim zakochana, ale Córka go całowała - odsyłam do tekstów o Zakochanej Córce Starszej celem poznania historii :)))
Córka Starsza: hahaha, to Oliwka nie będzie miała męża, tylko JA JA JA...

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Dobroczynność wg Matki

Żadna z Matki Dżoana Krupa, ani inna Radwańska...
Stać Matkę na lody, watę cukrową i frytki, czasem na monsterhajkę, czasem na książkę, a czasem na wypad do królestwa szwedzkiego dezajnu...
Czasy jednak ciężkie, Matka obecnie zajmuje się matkowaniem, a kasy zarabianiem zajmuje się Jaśniemąż. Dupska nie urywa - ifjunołłotajmin...

Matka też nie jest osobnikiem jojcząco - użalającym się (no chyba, że o pogodę chodzi, albo o niewyspanie - to owszem, czasem sobie ponarzekam). Matka się przez 6 lat swej młodości nagimnastykowała w Fundacji Burego Misia. Zdarła sobie podeszwy i serce. Ale złapała dzięki temu dystans do problemów mniejszych. Nie chodzi o podejście "inni mają gorzej" - raczej o możliwość realnej oceny tego, z czym życie każe się zmierzyć każdemu z nas. Jedni mają do stoczenia jedynie pojedynki, inni bitwy, a jeszcze inni prawdziwe wojny.
Matce się zdarza brać udział w pojedynkach, może małych bitwach - prawdziwe wojny jednak Matkę oszczędzają...

Ma Matka na stanie dwie Córki - zdrowe (z Młodszą się pojedynkujemy o zdrowe stawy biodrowe, pewnie skończy się na operacji - mała bitwa, damy radę!), fajne, uśmiechnięte. Ma Matka Jaśniemęża - zdrowy, fajny, z poczuciem humoru. Matka też zdrowa (choć zerwała więzadła przednie krzyżowe w kolanie i czeka ją pojedynek z NFZ), fajna i z poczuciem humoru.

W związku z powyższym, satysfakcjonującym stanem posiadania - Matka powzięła (po urodzeniu Córki Młodszej) postanowienie, iż w miarę możliwości - chce coś z siebie dawać innym.
Przyjęła zasadę: jeden miesiąc = jeden dobry uczynek.
Czasem są to dwie dychy wpłacone na Olka Pestkę, czasem jedzenie przekazane potrzebującym, czasem czas poświęcony starszej Pani na wózku (zwłaszcza gdy rachunek za gaz przekracza granice rozsądku i na nic innego po prostu Matki nie stać), czasem ubranka po Córkach oddane w dobre ręce.

Matka z zasady o tym nie gada - bo jak już wspomniała na początku - żadna z Matki Dżoana Krupa.
Więc czemu o tym gada teraz? Hę?
Bo Matka przeczytała prośbę A. Radomskiej o wsparcie dokończenia budowy Stacjonarnego Hospicjum dla Osieroconych Dzieci (wszystko do przeczytania TUTAJ)
I mimo, że Matka nie jest wpływowym bloggerem, ani celebrytką (pisałam już), nikt Matce nie płaci za reklamowanie szamponu, ani nawet mydła czy płynu do garów... - to Matka już wie, jaki dobry uczynek zrobi w tym miesiącu.
Przyłączy się ktoś?

PS. Zasada Matki: "jeden miesiąc = jeden dobry uczynek" - nie została przez Matkę opatentowana i nie chronią jej żadne prawa autorskie. Także jeśli chcielibyście kopiować - to bez krempacji :)))





sobota, 8 czerwca 2013

Jak skosić trawę i nie zwariować...

Córka Młodsza śpi. Córka Starsza bawi się z Koleżanką zza płota.
Poczytać czy skosić trawę? Poczytać - kosić - poczytać - kosić?
A kurde - skoszę! Niech będzie, żem przykładna żona i matka.


Wyciągnęłam sprzęt. Nakazałam Córce Starszej, coby wraz z Koleżanką zza płota nasłuchiwały, czy Córka Młodsza nie ryczy.

Koszę.
Kątem oka widzę, Córkę Starszą z Koleżanką - siedzą na tarasie, ale jakoś tak dziwnie, nic nie robią...
Koszę dalej.
Te dwie dalej siedzą, tylko teraz przegryzają czipsy popijając colą - jak w kinie kurde!
Koszę dalej.

Wyłączam kosiarkę, coby kosz na trawę opróżnić i w tej chwili dolatuje do mnie rozmowa Córki Starszej z Koleżanką:
Córka Starsza: ale nieźle to skosiła, nie?
Koleżanka: no w sumie ok.
Córka Starsza: ale długo jej zeszło, nie?
Koleżanka: no trochę.
Córka Starsza: ciekawe gdzie teraz będzie kosić...

 Liczę do dziesięciu, powtarzam sobie, że jestem oazą cholernego spokoju, po czym pytam:
Matka: a Wy się miałyście bawić, a co robicie?
Córka Starsza: bawimy się.
Matka: tak? a w co?
Córka Starsza: w kinie jesteśmy i oglądamy film o koszeniu trawy.

Jestem oazą spokoju!

środa, 5 czerwca 2013

Zakochana Córka Starsza - AKTUALIZACJA II

Siedzimy sobie przy stole w czwórkę. Rysujemy, naklejamy, wycinamy, rozmawiamy. Fajnie tak - ciepło rodzinnie.
Sielankę postanawia brutalnie przerwać Córka Starsza. Nachyla się nad stołem i konspiracyjnym szeptem oświadcza:
"powiem Wam coś w tajemnicy: pocałowałam dzisiaj Mateusza!"

Trzymajcie mnie!
Albo nie - trzymajcie Jaśniemęża! Bo ja to się trzymam kubka z herbatą i krzesła, a On jakby pobladł, pięść zaciśnięta, w oczach przerażenie i coś jeszcze... Chęć ukręcenia jajeczek Mateuszowi?!
Matka da radę - udźwignie ciężar tej konwersacji!

Matka: przecież jesteś zakochana  w Karolu i Szymonie...
Córka Starsza: no i jeszcze w Mateuszu (oż w mordę! zerkam na Jaśniemęża - żyje, ale jakby zapowietrzony!)
Matka: ale przecież mówiłaś, że w Mateuszu jest zakochana Oliwka (koleżanka, jedna z najlepszych, zakochana w Mateuszu od dawna)...
Córka Starsza: no i co z tego?
Matka: no nie wiem, a nie gniewa się Oliwka że Mateusza pocałowałaś? 
Córka Starsza: oj mamo... ja go pocałowałam jak Oliwka już do domu poszła!

Sprytna i przebiegła mała żmijka... Ssssssssss

www.art-madame.pl




poniedziałek, 3 czerwca 2013

O myszy, która musiała odejść...

Matka już kiedyś wspominała, że mieszka w otoczeniu szczerych pól?
No wspominała...
I wspominała, że czasem Matkę mysz jakaś polna nawiedzi?
No wspominała...

Zasady są takie, że mysz przyłazi na zimę i jeśli nie rozrabia za bardzo, to sobie grzecznie na strychu śniegi przeczekuje, po czym na wiosnę się wyprowadza.
No ale Ta Mysz postanowiła cierpliwość Matki wystawić na próbę... Nie wyprowadziła się w marcu, nie wyprowadziła się w kwietniu, potem udawała że się wyprowadziła, ale się nie wyprowadziła, w maju się też - cholera jedna - nie wyprowadziła.
W związku z powyższym mysz dostała nakaz eksmisji z datą zapadalności 1 czerwca 2013. Został ów nakaz ogłoszony przez Matkę werbalnie, głośno i wyraźnie.
Dnia 1 czerca 2013 roku, wieczorem, Mysz dała wyraz jak głęboko w mysim dupsku ma ów nakaz eksmisji... Zrobiła Matce taki rozpizd w szufladzie z mąką, cukrem i makaronami, ale to taki rozpizd... że słów brak, by to opisać. Poczęstowała się makaronem, przegryzła się przez dwa worki, by poczęstować się mąką i nasrała do cukru pudru - to w skrócie dużym.
W związku z w/w stratami materialnymi Matka się ostatecznie na mysz wkurzyła. Gdyby Matka była cesarzem, a Mysz walczyła na arenie starożytnych igrzysk - po prostu wyciągnęłaby Matka rękę i pokazała kciuka w dół. A tak - Matka postawiła Jaśniemężowi ultimatum: "albo ja albo Mysz".
Pułapka na Mysz została założona.













Tuż przed północą usłyszała Matka klap - wygoniła Jaśniemęża z wyra coby zajął się defbady (bo Matka generalnie panicznie się boi wszelakiego truchła zwierzęcego)...

Dialog o północy przeprowadzony:
Matka: nie żyje?
Jaśniemąż: musiałem dobić...
Matka: jak to, dlaczego, jak? (bo Matka za humanitaryzmem wszelakim, a pytania od czapy, bo wcale nie chciała poznać odpowiedzi na żadne z zadanych)
Jaśnimąż: odpowiadałem jej o Twoim życiu - padła z nudów po 2 minutach.*

Się Matka popłakała ze śmiechu :D 



*I tu śpieszę z wyjaśnieniem:
Z Jaśniemężem darzymy się uczuciem od lat 17 (!!!), nieprzerwanie.
Oboje mamy cięte jęzory i uwielbiamy sarkazmy wszelakie.
I kochamy się razem śmiać.
Jak już nam się nic innego robić nie będzie chciało na starość (ifjunołłotajmin:)) - to z całą pewnością będziemy się dalej śmiać i walczyć na cięte riposty.

niedziela, 2 czerwca 2013

Wiejski Festyn w oczach Matki

Córka Starsza wraz z grupą "współ-przedszkolaków" uświetniała dzisiaj swymi popisami wokalno - tanecznymi Festyn Wiejski.
Pojechaliśmy zatem.

Przedszkole Córki Starszej jest niewielkie (50 sztuk nieletnich), a Panie w przysłowiową dechę! Nie za młode, nie za stare - takie w wieku Matki, co bardzo ułatwia kontakty wszelakie.
Oprócz standardowych hitów dziecięcych o dżungli, małpce, mamie, tacie itp - dzieciarnia odwaliła występA do utworu muzycznego pod tytułem: "aserehehaehehebe..." :D
Córka Starsza już wcześniej mi opowiadała, że ćwiczą taki taniec w przedszkolu, relacjonując to tak: "mamo, a jak ćwiczymy takie tańczenie na występ to Panie się cały czas śmieją".
Wyobraźcie sobie bandę dzieciaków podskakujących w rytm w/w przeboju... :)
Mówiłam, że równe babki, z poczuciem humoru! :)

A poza tym było trochę atrakcji dla Dzieci, dwa Klauny, lody, wata cukrowa, dmuchane zamki, stragany z chińskim badziewiem sprzedawanym na kosmicznej marży... I padało tylko przez moment.
Córka Starsza dała się owinąć papierem toaletowym przez dwie koleżanki (że niby mumię z niej zrobiły) i zgarnęła lalkę w nagrodę (mejdinczajna ofkors) oraz kupon na watę cukrową (Matka 4 zyle zaoszczędziła dzięki dziecku).
Wyskakały się Córki w dmuchanych zamkach, Młodszej nikt nie stratował mimo, że połowę mniejsza od połowy uczestników.

A Matka wzięła udział - przy tak zwanej okazji - w pokazie mody.
Stwierdzam, że w nadchodzącym sezonie modne będą:
*białe spodnie (niezależnie od rozmiaru tyłka), koniecznie z dżetami układającymi się na dupsku w jaki fikuśny napis w styl: ajmjordrim
*czarne skarpetogetry wyciągnięte nad kolano i koniecznie zestawione z szortami ledwie zasłaniającymi cztery litery
*skórzane (i/lub skóropodobne) kurtki i spodnie - najlepiej noszone w zestawie (czyli i kurtka i spodzień)
*dodatki futerkowe (czy to w postaci kamizelki, czy kity przy kluczach - łotewer)
*tzw animal print - czyli wszelkiej maści zwierzęta, umaszczenie lub mordy tychże, widoczne przede wszystkim na koszulkach (pantera, zebra, żyrafa, lis, sowa itp... tylko kury nie było, a pasowałaby przecież!)
*koronki, dużo, najlepiej czarne lub czerwone w postaci sukienek lub bluzek
*logo, logo i jeszcze raz logo - eksponowane zgodnie z zasadą: "lepiej widoczni - widoczne lepsi" (wciąż rządzi D&G, ale abibas, najki itp też są ok).

Śmigajcie robić przegląd zawartości szaf - czy sprostacie trendom?! :D


sobota, 1 czerwca 2013

Dzień Córek Moich

Piękna (grrrr) pogoda pokrzyżowała nam wszelkie wcześniejsze plenerowe plany spędzenia Dnia Dziecka. Szkoda, bo mogło być fajnie i na świeżym powietrzu... No ale ciężko wystawić Dzieciarnię na deszcz i kazać się radować.
Opcja nr 2 - centrum rozrywek wszelakich, połączone z konsumpcją niezdrowego żarcia.

Pojechałyśmy.
Matka jedzie kilometr dwa i myśli sobie - no to zajebiście! Nie dość, że pogoda do bani, to się jeszcze auto psuje: hamuje jakby chciało a nie mogło, zrywa, skacze, przyspiesza mozolnie... Ujechała Matka jeszcze 2 kilometry i zdiagnozowała przyczynę dziwnego zachowania auta: OBCASY... Normalnie Matka w balerinach popitala - stąd różnica. Ogarnęłam się - jadę.

Córka Młodsza pianinkiem ton jeździe nadaje - Chopin to z niej nie będzie, nie ma takiej mocy... Bliżej jej do Nergala i death metalowych bitów. 

Córce Starszej filozof się włączył:
* "mamo, a nie powinno być tak, że jak jest Dzień Dziecka, to słońce powinno oświetlać buzie dzieciom i się do nich uśmiechać? A dzisiaj słońce jest bezczelne i się schowało za chmurami..."
*stoimy na światłach, Matka komentuje: "znowu nas czerwone złapało", na co Córka Starsza stwierdza "oj mamo, zaraz się włączy zielone, przecież zawsze się włącza..."

Dojechałyśmy.
Tłumy nieziemskie, porozpychałyśmy się trochę łokciami, pooglądałyśmy to i owo... 
Córka Młodsza wymyśliła sobie, że będzie żarła frytki z cukrem - a jedz, w końcu Dzień Dziecka.
Pani dała Córkom po balonie na kijku. Balonami się wytłukły nawzajem, a potem naparzały Jaśniemęża po głowie. Obie. Równocześnie.
Matka z Jaśniemężem dostali głupawki i się ze śmiechu popłakali wyobrażając sobie jak będą wyglądać zbliżające się wczasy z tymi dwoma... "aniołkami". Tia... odpoczniemy sobie, kulturalnie, spokojnie... Tia....

Wróciliśmy razem do domu. 

A chwilę temu były takie o:

"(...) Kiedyś nauczysz się jak żyć
Pewnie dumna będę
A dziś po główce głaszcze Cię i chcę
Byś zawsze już był dzieckiem
(...) Dzisiaj tak mocno trzymasz mnie
Dziś jestem najważniejsza
A ja po główce głaszcze Cię i chcę
Byś zawsze już był dzieckiem..."

Ania Dąbrowska, "Kiedyś mi powiesz kim chcesz być"
- do posłuchania tutaj


AddThis