Matka wyjścia nie miała i choćby z siebie wyjść miała - na szoping numer dwa z Córkami pojechała...
Tych, którzy nie czytali, zapraszam do zapoznania się z częścią pierwszą historii - TUTAJ.
Celem wyprawy było:
* pozyskanie drogą kupna: pudełka śniadaniowego wraz z bidonem, worka na kapcie, kapci do szkoły, obuwia jesienne dla obydwu Córek.
Celem wyprawy nie było:
* zbankrutowanie.
Matka zaatakowała w pierwszej kolejności hYpermarket - skarpetki i rajtuzy potrzebne na gwałt!
No i co było na wejściu, no co?
Koszulki.
Z Monsterhaj. OMG!
Matka: dzwoń do taty...
Córka Starsza: tatusiu kochany jest taka sprawa jedna do obgadania...
Jaśniemąż (na głośnomówiącym, cobym mogła sytuację kontrolować): jaka córeczko?
Córka Starsza: bo ja byłam dzisiaj na szczepieniu i byłam bardzo dzielna i nie płakałam (oż Ty bestio przebiegła!)
Jaśniemąż: no to super, jestem z Ciebie dumny!
Córka Starsza: no to sobie kupię bluzkę z monsterhajką...
Jaśniemąż: co? Jaką bluzkę?
Córka Starsza: no z monsterhajką, należy mi się JAK BYK!
Bluzka w koszyku, skarpety w koszyku, rajtuzy w koszyku.
I już już Matka się z przysłowiową gąską wita, kasa na horyzoncie majaczy...
Gdyby nie Córka Młodsza... Córka Młodsza zawiesiła się na dziale papierniczym. Konkretnie - uwiesiła się na jednej z półek i wyszarpuje zeszyt z zacięciem godnym Pudziana ciągnącego ciężarówkę...
Podchodzę do Córki, omiatam spojrzeniem sytuację - zniszczeń na ten moment brak. Próbuję zatem wziąć Córkę Młodszą za rękę i udać się w kierunku gąski - tfu! - kasy.
Ale nie - opór mi stawia niespełna dwuletnie dziecko.
Matka: no chodź córeczko!
Córka Młodsza: nie! Chcie bebe!
Matka: jakie bebe?
Córka Młodsza: to chcie!
Szarpie za zeszyt. Jezusie, po kiego grzyba jej zeszyt?! No dajcie spokój!
Wydaję komendę: idziemy. Córka Młodsza siada na podłodze i uderza w ryk.
Oddycham głęboko, podchodzę do dziecka gotowa raz jeszcze przyjrzeć się przyczynie afery.
Matka: które bebe chciałaś, pokaż mamie.
Córka Młodsza wskazuje na zeszyt, 32 kartki, w grube linie - atrybut niezbędny każdemu małemu dziecku, wszak w każdej kurna chwili może zacząć pisać (sarkazm, jasny gwint!)...
Biorę do ręki zeszyt, a z okładki szczerzy się do mnie durnie Baranek Shaun.
Dobra, no już doooobra - będzie Córka Młodsza miała ten zeszyt - cena: 2 zł wydaje się Matce nie być zbyt wygórowaną jak na cenę... świętego spokoju.
Poza skarpetkami, rajtuzami, koszulką z monsterhajką, zeszytem z barankiem udaje się Matce kupić również: granatową kokardkę, taką na prezenty.
Matka: a to skąd się wzięło?
Córka Starsza: no Siaśka wzięła z półki, a jak już wzięła to nie można odłożyć, to wrzuciłam do koszyka...
I w ten sposób Córka Starsza zastosowała w praktyce zasadę: "towar macany należy o macanta"...
***
Matka z hYpermarketu wychodzi z myślą, że teraz to się dopiero zacznie...Iskry, wióry, samozapłon...
Jak żywe stoją Matce przed oczami potyczki sprzed dwóch tygodni...
I tu Matka przeżywa zaskoczenie roku.
W ciągu 5-ciu (słownie: pięciu) minut Córka Starsza wybiera: worek na buty (z Barbie baletnicą), pudełko śniadaniowe i bidon (z... Barbie baletnicą).
Jak to z Barbie baletnicą?
Przecież miało być z monsterhaj i koniec kropka?!
Nie wiem, nie kumam, nie zagłębiam się w temat, coby przypadkiem nie zasiać ziarna niepewności u Starszej...
W ciągu kolejnych 5-ciu (słownie: pięciu) minut Córka Starsza decyduje się na kapcie do szkoły: szarawe, w brokatowe kropki.
Jak to brokatowe kropki? Przecież brokat jest pase...
Nie wiem, nie kumam, nie zagłębiam się w temat - j.w.
***
Buty jesienne. D.U.P.A.Nie ma, nie pasują, za duże, za małe, ciasne z prawej strony, ciasne z lewej strony...
Udaje się za to Matce wygrzebać na końcówce wyprzedaży gumiaki...
Dwie pary pięknej urody kaloszy - po 30zł sztuka - hurej!
Zręcznie manewrując między regałami - Matka tak prowadzi Starszą latorośl, aby oczom jej nie ukazały się kalosze z barbie (69zł) lub kalosze z monsterhaj (89zł) - to mogłoby pogrzebać radość Matki, oj mogłoby...
A ad butów jesiennych... Będą w kaloszach popitalać na jesień Córki obie, bo Matka ma już po dziurki w nosie przymierzania im butów wszelakich. Czuje się jak Al Bundy. Koniec z tym! Ot co!
***
Jeszcze tylko Ronald McDonald i do domu...
Idziemy.
Córka Starsza: a wiesz mamo, Smerfy to już powinny wyjść z mody...
Matka: dlaczego?
Córka Starsza: no bo już mam smerfa, to teraz inne rzeczy powinni dawać w hepimilach.
Słyszał Pan, Panie Ronaldzie?!
Tłum ludzisków taki, że szpilki nie wetkniesz - usiąść nie ma gdzie.
Żarcie mało ambitne, sadzam więc Córki na wolnych krzesłach, które wolnymi pozostają tylko dlatego, że brak przy nich... stolików.
Frytki na kolanach, soczki w łapkach - jedzą.
Córka Starsza: no to niezły szoł robimy, tak jeść bez stolików...
Oj tam... Szołtajm i do domu!!!
***
Myślała Matka, że jeszcze tylko Ronald i do domu?
Matka się myliła.
Córka Starsza: a lody mamusiu?
No to jeszcze tylko lody i do domu...
***
Jedziemy do domu.
W aucie cisza, Córki lody liżą.
Po chwili odzywa się Starsza:
"mamo, będziesz miała cudowny zapach w aucie, lodowy, o smaku gumy balonowej..."
What? WHAT?!
Córka Młodsza zasnęła. Lód - cudowny, o smaku gumy balonowej - wypadł z rączki...
Cudownie. Po prostu c.u.d.o.w.n.i.e...
Robiłaś notatki, żeby o niczym nie zapomnieć? ;)
OdpowiedzUsuńA serio - powinnyśmy się wszystkie od Córki Starszej uczyć. Ile my byśmy wtedy ciuchów miały... ;)
czasem robię, w notatniku w telefonie :D
Usuńświetne są :)
OdpowiedzUsuńświetnie napisane :) bystre dziewczynki hi hi :)
OdpowiedzUsuńale się uśmiałam :)
OdpowiedzUsuńPatita, localauritaylenita (mózg sobie połamałam, żeby to napisać!) i Sylwia - dziękuję!
OdpowiedzUsuń