czwartek, 23 października 2014

Królowe nocy

Każda matka to samozwańcza królowa nocy.

W ciągu dnia przeżywamy co nam los przyniesie, a ten przynosi nam najczęściej: katastrofy budowlane (walące się wieże z klocków lego), katastrofy kulinarne (Gordon Ramsay jest nikim przy własnych dzieciach plujących zupami naszego autorstwa), przyjęcia (dla lalek, dla misiów, dla... enyłan?) i ciastolinę (po prostu ciastolinę)...


Gdy dzień ma już dość i ustępuje miejsca nocy - sprawcy katastrof i organizatorzy przyjęć idą spać.

Matki balansują jeszcze przez kilka chwil na granicy ludzkiej wytrzymałości psychofizycznej, ogarniają rzeczywistość, która krzyczy, o uwagę, wrzeszczy wręcz, że musi być ogarnięta tu i teraz. Ubrania na jutro, śniadaniówki, bidony, piórniki, książki... A gdy rzeczywistość już odpuszcza i tylko nieśmiało kwili, że może by jeszcze zmywarkę zapakować - matki ostatkiem sił pokazują środkowy palec brudnym talerzom, po czym... idą do łóżka.

Na każdą matkę czeka w łóżku najgorętszy kochanek, niecierpliwy i zawsze gotowy - Morfeusz.

Za dnia waleczne, w nocy poddajemy się bez dyskusji i oddajemy się nie bez przyjemności... snom.

Gdy matki zamykają zmęczone oczy - budzą się królowe nocy.

W zwiewnej sukience biegnę przez ukwieconą łąkę. Czuję się piękna, lekka i jędrna. Absolutnie nikt ani nic mi nie przeszkadza. Na skraju łąki czeka mężczyzna. Z daleka podobny zupełnie do nikogo. Z bliska okazuje się być Hermanem, bogatym biznesmenem, ojcem Violetty, który to serial za dnia namiętnie śledzi moja starsza córka. Ale córki tutaj nie ma. Violetty też. Jest Herman. Przystojny, bogaty i tak bardzo we mnie wpatrzony. Zawstydzona spuszczam oczy, a on ujmuje moją dłoń i składa na niej najdelikatniejszy z delikatnych pocałunków. Kurtyna wstydu opada ustępując miejsca odwadze i pewności siebie. Prostuję się, zadzieram głowę i zadziornie spoglądam w czarne jak noc oczy Hermana... Przez każdą komórkę mojego ciała przebiega obiecujący dreszcz. I już wiem co wydarzy się za kilka chwil...

- mamo! mamooooo! piiiiiiiić! - krzyk Córki Młodszej rozdziera noc i łąkę...

Porzucamy rozczarowanego Hermana. Zerkamy na zegarek: 1 w nocy. Poję spragnione dziecko, otulam kołderką, głaszczę po główce, czekam aż zaśnie. Zaglądam jeszcze do drugiego dziecka - poprawiam koc, głaszczę po główce... W drodze do łóżka potykam się o pluszowego pieska, który ostatkiem baterii skamle "hau hau". Staczam krótką walkę z kończynami męża przesuwając je na właściwą im połówkę małżeńskiego łoża. Przykładając głowę do poduszki sprawdzamy godzinę: 1:30.

Stoję pod sceną, z której hipnotyzuje mnie swoim głosem czarujący mężczyzna. Muzyka przepływa przeze mnie swobodnie, kolejne nuty flirtują z moim ciałem sprawiając, że bezwiednie zaczynam się kołysać. Obok mnie kołysze się pies. Pies? Ach tak, ten na baterie. Kołyszemy się więc razem. Nagle mężczyzna przestaje śpiewać, a ja mam 10 lat mniej. Zaczynamy tańczyć, a kroki wiodą nas do najlepszego w mieście hotelu. Namiętność wybucha w okolicach recepcji, blondynka z reklam Play'a podaje nam klucz do apartamentu na ostatnim piętrze. Piasek śpiewa w hotelowym foyer, "że prawie do nieba wzięłaś mnie...". Winda mknie jak szalona, klucz pasuje jak ulał, a ogromne łoże zajmujące zdecydowaną większość apartamentu jest tak piękne i tak bardzo puste, że nic tylko...

- mamo, mogę z wami spać? - budzi mnie Córka Starsza pukając mnie w ramie, po czym nie czekając na odpowiedź przełazi przeze mnie i układa się na środku naszego łóżka. Spoglądam na zegarek: 3 w nocy. Wstaję. Idę po kołdrę (zawsze przychodzi bez). Zaglądam do Córki Młodszej, Przykrywam, bo zdążyła się rozkopać. Schodzę do kuchni napić się wody - od nadmiaru emocji zaschło mi w gardle. Przykładając głowę do poduszki sprawdzam godzinę: 3:30.

Bujam się - dosłownie i w przenośni. Leżę w hamaku i nic nie robię. Ogarnięta totalnym błogostanem gapię się na błękitne niebo, wsłuchuję w szum egzotycznych fal i popijam schłodzony gin z tonikiem. Może poczytam książkę, a może gazetę. Może wybiorę się na spacer. Borys Szyc bujający się w hamaku po mojej prawej spacer odradza, że niby dzikie zwierzęta, lwy jakieś i słonie. Tomasz Kot wystawia głowę z hamaka po lewej i przewracając oczami puka się sugestywnie w czoło: "taaa, lwy... z kotów to tylko on tutaj się buja". Uśmiecham się do siebie - zabawne chłopaki. Sielankę przerywa nam huk straszny. Czyżby faktycznie były tu słonie? Stado całe? Biegnie na nas? Podrywamy się z hamaków rozlewając to czego za kołnierz nie wylaliśmy. Wzdychamy z ulgą...Nie stado a jeden słoń. I nie słoń właściwie, a słoniątko przybiegło do nas korytarzem...

- mamusiu, chcę z tobą spać, przesuń się! - stanowczo żąda Córka Młodsza wisząc mi nad głową.
Przesuwam się na skraj skrajów, wpuszczam ją do środka, oddaję swoją poduszkę i kawałek swojej kołdry. Zerkam na zegarek: 6. Za pół godziny trzeba wstać.

O 6:30 z płytkiej drzemki wyrywa mnie budzik. Zwlekanie z wstawaniem nie wchodzi w grę - prawie spadam z łóżka.

W kuchni czekają nadąsane brudne talerze.

Zalewając pierwszą tego dnia kawę myślę sobie, że to była piękna noc. Tyle się działo...
Byle do wieczora!




2 komentarze:

  1. To poszalałaś marzeniami tej nocy;) Nadąsane brudne talerze - znam to i walczę z nimi jeszcze przed śniadaniem.
    Ach te noce i świty....

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie to realne :) mam identycznie tylko ja już śpię z młodszą córką :D tata dał nam eksmisje bo bał się że ją zgniecie he he. U nas jest tak że o 19 lulu i ja razem z nimi lulu i wstaje po 22 pół przytomna i spada na mnie ten cały bałagan dnia jak grom z nieba ;d

    OdpowiedzUsuń

Komentuj, na zdrowie!

AddThis