czwartek, 3 października 2013

O tym, że nigdy nie jest za późno...

Jakiś czas temu poznałam kobietę, której historia zainspirowała mnie do napisania tego tekstu. 
Dane zmienione, a tekst napisany dla niej - żeby walczyła o własne szczęście. 

Kobieta, lat 31, aktywna zawodowo, jedno dziecko (dziewczynka, lat 6). I mąż. Poznała go mając lat 17, wyszła za niego mając lat 23.
To była miłość. Taka rozsądna, poukładana, bez kłótni, bez upadków. Wzlotów może było niewiele, ale związek z tym mężczyzną dawał poczucie bezpieczeństwa.

Po kilku latach okazało się, że mężczyzna lubi alkohol.

Po kolejnych kilku latach okazało się, że mężczyzna lubi alkohol za bardzo. 

Na świecie było już wówczas dziecko – dziewczynka miała 2 lata i zaczynała z uwagą przyglądać się światu. Kobieta podjęła więc walkę. Walkę z mężem o trzeźwość, o normalność, o przyszłość. Walkę z wiatrakami…
Mąż nie widział problemu – pije, bo lubi. To nie pij, prosiła kobieta  – niczego nie muszę Ci udowadniać, odpowiadał mężczyzna. Znowu piłeś, stwierdzała kobieta wracając wieczorem z pracy – po robocie z kolegami, jedno piwo - odpowiadał mężczyzna. Kolejnego wieczoru kobieta znowu wyczuwała alkohol: Jakaś okazja była? – pytała… 

Mąż zaczął kłamać. „Nie piłem” stało się mantrą.
Kobieta zaczęła przeszukiwać otoczenie i znajdywała: puste butelki, połówki, małpki, puszki, kapsle… Kujące w oczy dowody kłamstw męża. Zaproponowała rozmowę, terapię, choć jedno spotkanie z psychologiem… Nie, nie i nie.

Kobieta uciekła. W pracę i w miłość do dziecka. Przymykała oczy, mrużyła je bardzo mocno, żeby nie widzieć, żeby nie czuć. Dla dziecka - nie dla siebie. Żeby tylko dziecko miało tatę – ona nie musi mieć partnera. Tata co prawda rzadko się z dzieckiem bawił, rzadko się nim zajmował, rzadko kładł spać, ale był. Zdarzało się, że wiózł dziecko samochodem będąc po jednym (no, najwyżej dwóch) piwach. Wówczas były w domu awantury, potem ciche dni, potem mężczyzna był przez chwilę super tatą i super mężem, a potem… Potem wszystko wracało na stare tory: on pił, ona zaciskała powieki.

Gdy dziecko miało 4 lata kobieta poznała przez przypadek zupełnie przeciętnego mężczyznę.  Ten zupełnie przeciętny mężczyzna stał się nieprzeciętnym przyjacielem, powiernikiem, wsparciem, pokrewną duszą.

Kobieta pozwoliła sobie na chwilę słabości i… zakochała się. 

Nigdy do niczego między nimi nie doszło – nie mogło dojść. Muśnięcie, pocałunek złożony na policzku, ręka przytrzymana zbyt długo przy powitaniu… Nic więcej. 
Moment, w którym kobieta się zakochała stał się końcem. Jej końcem. Nagle brutalnie do niej dotarło, jak dużo traci, co mogłaby czuć, czego mogłaby doświadczać, jak mogłaby smakować życie u boku kogoś takiego jako on. Niemal natychmiast dotarło do niej, że to już koniec, że to wszystko już nie jest dla niej, że ona tego mieć nie może i mieć nie będzie. Bo już wybrała, bo już przysięgała, bo jest dziecko. 
Właśnie! Dziecko! Przecież dziecko jest najważniejsze! Dla dziecka wytrwa u boku męża, który ciągnie w dół, szantażem, piciem, malkontenctwem…

A ja pytam: naprawdę? To już koniec? Bo kilkanaście lat temu poznałaś mężczyznę, który stał się kimś zupełnie innym w trakcie trwania waszego związku? 
Bo tego właściwego mężczyznę poznałaś za późno? Co to znaczy za późno? 
Że już niczego nie da się zmienić? To już koniec, bo masz dziecko?
 
Dziecko jest z Tobą na chwilę, za kilka lat zacznie żyć swoim życiem. Za kilka lat może się okazać, że wcale tego od Ciebie nie oczekiwało… Nie chciało, żebyś się męczyła, płakała… Wolałoby żebyś zawalczyła o siebie i swoje szczęście, bo masz do niego prawo! Masz prawo być szczęśliwa.

Kobieto walcz o siebie z samą sobą!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentuj, na zdrowie!

AddThis