Zaczęło się zwyczajnie... na studiach. Ehm... 14 lat temu...
Potem zaczęło się jakby drugi raz - w pracy, 11 lat temu...
Następnie zaczęło się już tak naprawdę - w tej samej pracy, ale na wyższych szczeblach, 8 lat temu...
Było srebrne punto.
Były zakupy w osiedlowy sklepie o barbarzyńskiej 6 rano.
Była kawa o idealnym kolorze, parzona w czerwony ekspresie (wczesne rokokoko).
Były śniadania: świeże bułki z serkiem almette (z ogórkiem lub ziołowym - do dzisiaj to moje ukochane smaki).
Były setki wspólnych przekleństw (w pracy bez tego ani rusz...) i jeszcze więcej śmiechu...
Były wspólne decyzje o zmianie pracy: po raz pierwszy i po raz drugi.
Był porcelanowy aniołek dzieciorób i prawie rok mieszkania daleko od siebie.
Jest mieszkanie w miarę niedaleko.
Jest porozumienie totalne, takie bez słów.
Jest akceptacja, szacunek i wsparcie.
Jest tysiąc tematów do rozmów i kilka takich, o których można umiejętnie pomilczeć.
Jest pewność, że można zawsze na tą drugą osobę liczyć.
I mimo tego, że teraz to Ja częściej potrzebuję wsparcia lub pomocy - nie czuję się z tym źle.
Nie czuję się z tym źle, bo wiem, że Ona wie, że jeśli tylko będzie potrzebowała wsparcia lub pomocy - będę.
Tak jak nigdy nie szafowałam słowem miłość, tak i nigdy nie szafowałam słowem przyjaźń.
Ale to jest przyjaźń.
To niezwykle kojące uczucie - wiedzieć, że jest takie coś, co będzie trwało całe życie ( i nie jest to mąż ani dzieci :))
Dziękuję!
Kiedyś myślałam, że więcej mam przyjaciół ale miło się rozczarowałam kiedy przekonałam się, że u mego boku stoi niezmiennie od 20tuparu lat jedna, prawdziwa, nie oczekując niczego. Poznałyśmy się mając kilka lat, dorastałyśmy na jednym podwórku, chodziłyśmy do innych szkół a potem ona wyjechała za granicę i nic się nie zmieniło, nadal jesteśmy razem mimo wszystko choć bardziej na odległość. Zawsze mogę na nią liczyć:-)
OdpowiedzUsuńNo właśnie - nie ilość a jakość się liczy :) Wszystkiego dobrego dla Was obu :)
Usuń