czwartek, 15 stycznia 2015

Małżeński Alfabet - litera C


Każdy związek posiadający staż dłuższy niż rok lub dwa zaczyna posługiwać się swoim własnym kodem językowym. Słówka, półsłówka, zlepki sylab i zbitki głosek, które umożliwiają porozumiewanie się w wydaniu minimalistycznym - bez angażowania się w przeszukiwanie przepastnych zasobów wielkich słów i podrzędnie złożonych zdań. 

Małżeński Alfabet to uniwersalny spis wyrażeń i zwrotów stanowiących podstawę kodu językowego używanego w związkach oraz słowa, które ulegają przedefiniowaniu w małżeństwie.

C jak "chemia"
Chemia w związku jest niezwykle ważna. Zdecydowanie łatwiej porozumieć się z partnerem / partnerką, rozwiązać mniejsze i większe problemy - jeśli oprócz dzieci, kredytu i miłości łączy nas właśnie chemia.
Chemia w długoletnich związkach to przede wszystkich: domestos, płyn do garów i proszek do prania. To absolutny chemiczny must have. Jeżeli nie ma chemii - to nie iskrzy. A jeśli nie iskrzy - to jest w domu burdel (patrz: B jak "burdel") i nie ma seksu. Taki paradoks.

C jak "choroba" Z grubsza chodzi o to, że chorują tylko słabeusze (czyli kobiety i dzieci) i to oni bezczelnie roznoszą zarazki kichając i kaszląc, a tym samym podstępnie zarażają (o zgrozo!) twardzieli (czyli mężczyzn).  Mężczyźni nie chorują, tylko ze wszystkich swych sił walczą o życie z groźnymi przeciwnikami takimi jak: katar, kaszel, gorączka... Patrz: B jak "ból"!

C jak "cholera"
Cholera najczęściej jest jasna i można ją odmieniać w dowolny sposób. W zależności od aktualnego zapotrzebowania można rzec: cholera jasna!, oż ty cholero (jasna)!, do jasnej cholery!
Cholera jest zwrotem mającym właściwości terapeutyczne - oczyszcza atmosferę, rozładowuje napięcie, pozwala wyzbyć się nadmiaru emocji. Cholera posiada również właściwości aktywizujące - po rzuceniu cholerą ktoś z pewnością rzuci się do czegoś (do sprzątania np. lub sobie do gardeł). Lepsza głośno rzucona cholera niż małe i ciche przekleństwo grubszego kalibru wymamrotane pod nosem.

C jak "cukier"
Cukier to biała substancja słodząca (zwana też białą śmiercią). W małżeństwie cukier jest jak test: albo wiesz ile twój partner / partnerka słodzi, albo co z ciebie za  żona lub mąż? Jeżeli między dwojgiem ludzi pozostających w długoletnim związku pada pytanie: "ile ci posłodzić?" - może to oznaczać tylko jedno: stateczek miłości zmierza ku mieliźnie! Czekają was trudne chwile, poważna praca nad związkiem i napełnienie cukierniczki.

C jak "cuda"
Cud to zdarzenie niesamowite, coś czego bardzo pragnęliśmy, ale absolutnie się nie spodziewaliśmy, że jednak się nam przytrafi. Ba! Wszystkie przesłanki wskazywały na to, że to się nie może stać, a tu jednak - siurpryza i cud!
Sceptycy, single i pesymiście proszeni są o starcie sobie tych wrednych uśmieszków z twarzy. Małżeństwo to nie zbiorowa mogiła dla cudów. Długoletni związek dwojga ludzi obfituje w cuda. Cudów jest wręcz nadmiar - musimy walczyć, aby nam się nie opatrzyły i nie spowszedniały.
Przykłady? Proszę bardzo: skarpety same trafiają do pralki, kubki porzucone w najdziwniejszych miejscach znajdują drogę do zmywarki, lodówka się zapełnia i opróżnia (to nawet szybciej) - zupełnie sama, giną klucze, portfele i identyfikatory, ale tylko po to, by zaraz cudownie się odnaleźć w absolutne niesamowitych miejscach. Cuda, cuda, cuda...

C jak "ciąża"
Ciąża to najpiękniejszy w życiu kobiety okres, w którym to z dwóch maleńkich komórek, w ciągu zaledwie 9 miesięcy powstaje mały człowiek. Nosimy go pod sercem, gładzimy nasz piękny, coraz większy brzuch, przyszły tata rozmawia z przyszłym potomkiem i puszcza mu Mozarta... Tyle z teorii.
W praktyce: pierwsze 3 miesiące walczymy z mdłościami i nieustannym zmęczeniem, kolejne 3 miesiące dają nam złudne poczucie, że ciąża to faktycznie piękny stan, po to tylko by 3 ostatnie miesiące walnęły nas obuchem w głowę, rozstępami w brzuch, obrzękami w nogi i kilogramami po całości. Wisienką na torcie są bubsy, które przechodzą transformację i stają się cyckami (patrz: C jak "cycki").

C jak "cycki"
Cycki to odmiana bubsów (patrz: B jak "bubsy") służąca do karmienia małego dziecka. Cycków nie należy wystawiać na widok publiczny, bo nie daj Boże ktoś zakrztusi się czisburgerem od Ronalda podczas gdy ty ulegniesz fanaberii nakarmienia swojego dziecka w miejscu publicznym. Zasada ta nie dotyczy naturalnie bubsów komercyjnych (czyli cycków w swej pierwotnej, nieskalanej mlekiem postaci), które to można eksponować na lewo i prawo - również w obliczu osób jedzący w/w czisburgera od Ronalda, bo na ładne bubsy popatrzeć jest przyjemnie.
Zapamiętajmy zatem: cycki - NIE, bubsy (zwłaszcza komercyjne) - TAK.



3 komentarze:

  1. Aj low jor stajl :)
    czyli w wolnym tłumaczeniu - uwielbiam Cię czytać:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O! Tu Cię jeszcze nie widziałam! :)
      Dziękuję, że jesteś. I że kadzisz ;) :*

      Usuń

Komentuj, na zdrowie!

AddThis