wtorek, 10 marca 2015

Gry wstępne

Wstępów do książek prawie nikt nie czyta. 
Niewielu czyta słowo od naczelnego, czyli tzw. wstępniak w gazecie zwanej magazynem luksusowym lub Galą tudzież inną Vivą. 
Więcej uwagi poświęcamy zakończeniom.
Delektujemy się ostatnim dialogiem, monologiem i słowem w książce.
Przeżywamy  ostatnie strony w gazecie niczym stonka wykopki (co w przypadku stonki jest uzasadnione, bo wykopki to ewidentny koniec epoki ziemniaka w polu).

Gdy jednak przychodzi co do czego, czyli: dzieci śpią, w telewizji celebryci skaczą na dno, dzieci zaskakują talentami, internet się wiesza, a nas jakoś tak bierze ku sobie i wygląda na to, że coś z tego będzie... Nagle okazuje się, że to nie zakończenie jest ważne a gra wstępna. 

Zasadniczo istnieją dwa rodzaje gry wstępnej: gra wstępna i gra wstępna małżeńska. 

Ta pierwsza to tradycyjne mizianie odmieniane przez osoby (ja cię pomiziam, ty mnie pomiziasz, my się pomiziamy...) i trwające od kilku do kilkunastu minut przed zasadniczym aktem (chodzą słuchy, że można się miziać a i minut kilkadziesiąt, ale słuchy nie są w stanie dowieść własnej prawdziwości) . Akt następujący po mizianiu jest teoretycznie bardziej satysfakcjonujący dla obu stron, choć i tak trwa średnio od 2,8 minuty do minut 13, czy coś koło tego. 

Gry wstępne małżeńskie to wyższy level wtajemniczenia.
Jeżeli bowiem dwójka dorosłych ludzi posiadających dzieci (zwana dalej rodzicami) nie chce zaniżać statystyk (średnia ilość zbliżeń seksualnych sama się nie wyrobi!)- musi działać spontanicznie i szybko. Przeczytałam kiedyś w jednym z - nomen omen - luksusowych magazynów wywiad z pewną panią od seksu i terapii, która to pani stwierdziła kozacko, że nie istnieje coś takiego jak seks spontaniczny, że niby zawsze jednak tę nogę się ogoli, deo psiknie, majty ładniejsze założy... Zadumałam się, a owocem zadumania była myśl, że gdyby rodzice (czyli ci dorośli posiadający te dzieci) nie uprawiali seksu spontanicznie, to z dużą dozą prawdopodobieństwa - nie uprawialiby seksu prawie wcale. 

Otóż... Gdy jest się rodzicem, a życie niespodziewanie daje ci cytrynę (czyli dzieci nic od was nie chcą, bo np. oglądają bajkę ciamkając jednocześnie prażynki, a wy zupełnie przypadkowo znajdujecie się w tym samym pomieszczeniu z opcją: drzwi i klamka) - to trzeba tę cytrynę wycisnąć i zrobić z niej lemoniadę. Nie ma wtedy czasu na słodzenie łyżeczka po łyżeczce - trzeba wsypać od razu pół kilo cukru i mieszać, mieszać, mieszać... Żadne tam gry wstępne, tylko akcja i reakcja, bo nigdy nie wiesz kiedy skończą się prażynki lub znudzi się bajka, a lemoniada wyparuje lub wsiąknie w dywanik łazienkowy.
Ale to też nie jest tak, że ludzie pozostający w długoletnich związkach obarczonych dziećmi zupełnie zarzucają proceder gry wstępnej. O nie! Oni właśnie przenoszą ową grę na zupełnie inny poziom...

Małżeńskie gry wstępne odbywają się za dnia, mogą przybierać najróżniejsze formy i być w różnym stopniu naładowane (ładunkiem erotycznym ofkors).
Oto kilka przykładów małżeńskich gier wstępnych:
- on robi ci kawę do łóżka,
- ty mu robisz kanapeczkę do roboty,
- on ci daje stówę na fryzjera,
- ty przymykasz oko na rozrzucone po domu skarpety i nie obrażasz się, że nie zauważył nowego koloru (włosów, zasłon, czegokolwiek...),
- on robi ci kolację, a ty mu pranie (lub na odwrót),
- ty przysyłasz mu esemesem zdjęcie piersi, a on w zamian przysyła ci fotkę ptaka*
- on zajmuje się dziećmi, a ty w tym czasie prasujesz mu koszulę do pracy (to przykład takiej gry wstępnej, która gwarantuje stosunkowo udany wieczór - no wiecie o co cho? Żeby koszulę ot tak prasować?!).



*Ja o filetach z kurczaka oraz zwierzętach wyposażonych w pióra, dziób i skrzydła, a Wy od razu takie kosmate myśli... Eh... ;)
żródło


1 komentarz:

  1. trojaczkowa_mamusia12 mar 2015, 19:53:00

    jaki dzień... taki wieczór ;) dokładnietakwłaśnie :)

    OdpowiedzUsuń

Komentuj, na zdrowie!

AddThis