piątek, 6 marca 2015

50 twarzy Matki

Tak, tak, też przeczytałam Greya - jakieś dwa lata temu. Podeszłam do tematu jak należy, czyli masochistycznie - łyknęłam wszystkie trzy części, choć mogłam poprzestać na pierwszej. Książka o współczesnym Kopciuszku, który zamiast oddzielać gorczycę od pszenicy - oddziela gwoździe od śrubek, a na te śrubki wchodzi współczesny książę z przeszłością i furą kasy. Przeszłość księcia okazuje się brzemienna w skutkach i ciąży mu pejczykami, linami i kołkami analnymi. W roli romantycznego szklanego pantofelka występują: helikoptery, jachty oraz hektary posiadłości i imponujące apartamenty metrażowo większe niż przeciętne M-3. Jest również szofer i auto wyczarowani przez wróżkę Fortunę - skuteczniejszą od Matki Chrzestnej Kopciuszka, bo się ów szofer z autem nie zamieniają w szczura i dynię po północy. No i jest dużo jęczenia, postękiwania, sapania, stukania, pieprzenia, walenia itd... Czyta się łatwo, za łatwo... Jeżeli by się pokusić o rozebranie na części pierwsze owej trylogii i oddzielenie fabuły od scen erotycznych okazałoby się, że mamy tu do czynienia z zupełnie przeciętnym harkiem (czyli harlekinem) oraz pornolem z średniej półki. A z pornolami to jest tak, że oglądają je zarówno mężczyźni jak i kobiety - różnica ponoć polega na tym, że kobiety zawsze oglądają do końca licząc na szczęśliwe zakończenie. That's why omawiana książka dostała łatkę "porno dla mamusiek" - szczęśliwe zakończenie jest.


Czy lektura tego dział wniosła coś w moje życie? Nie.
Czy wniosła coś w życie innych mamusiek? Nie wiem. Nie. Tak.
Nie wiem, bo nie jestem inną mamuśką.
Nie, bo przypuszczam, że część mamusiek odebrała książkę podobne jak ja.
Tak, bo czytałam wywiady z seksuologami i kilka innych artykułów, które mówiły o tym, że statystyki stron porno wystrzeliły w kosmos i odwiedza je coraz więcej kobiet, a na kozetkach lekarzy zalegają mężczyźni, którzy jednak nie udźwignęli seksualnego rozpasania żonek. Są i takie feed backi, że się ludziom w wyrach poprawiło, że kobietom otworzyły się klapki w własnej seksualności, zapaliły światło, odrzuciły kołdry i zaczęły cieszyć się seksem z własnymi partnerami, ku radości owych. Inne kobiety upoiły się książką (lub filmem) na smutno i łkają cicho, bo wiedzą, że takiego Greya mieć nie będą, bo żadna pieprzona wróżka nie machnie różdżką nad ich osobistym wyborem sprzed lat, który był łaskaw transformować w ochlaptusa z piwnym brzuszkiem lub ponurego chuderlaka.

BONUS, czyli 50 twarzy Matki.
Matka prowadzi ekscytujące życie nocne.
Większość z nas miewa takie noce, po których nic tylko ciary i zimny pot.
Pan Grey i jego czerwony pokój to przy sypialni Matki fraszka i igraszka.

Wszystko zaczyna się, gdy dzieci już śpią. Wskakujemy do chłodnej pościeli i kilkanaście (lub kilkadziesiąt) minut później... on chrapie, a ja doczytuję Miłoszewskiego. Skończywszy książkę - oddaję się bez protestów sennym marzeniom. I gdy Morfeusz poczyna sobie coraz śmielej, a ja balansuję na granicy jawy i snu - słyszę tupot małych stóp i jęczę bezgłośnie. Naładowanym rozczarowaniem stękaniem żegnam się z poduszką i podaję starszemu dziecku wodę, po czym: odprowadzam do łóżka, głaszczę i okrywam kołdrą w grochy. Wracam do swojego łóżka, zamykam oczy i już już mam się przywitać z Morfeuszem, który czeka z bukietem czerwonych róż, gdy słyszę "mamooooo" dochodzące z pokoju młodszego dziecka. Wstaję, idę, całuję, przykrywam, wracam do łóżka. Morfeusz pieprznął bukietem do kosza, poluzował szary krawat - ileż można czekać?! No sorry. Kładę się, zamykam oczy i czuję... stukanie. Stukanie nie ustaje i jest jakieś dziwne, jakby było prawdziwe. Otwieram oczy i widzę nad sobą naburmuszoną buzię młodszej córki, która stuka mnie w ramię i z wyrzutem pyta: "no i gdzie poszłaś?". No do siebie, do Morfeusza. Wciągam dziecko na pokład małżeńskiego łóżka, oddaję jedną poduszkę, przykrywam - śpi. Zasypiając zderzam się z wkurzonym Morfeuszem, który czeka w rozchełstanej koszuli z begerowskimi kurwikami w oczach, trochę się go boję, ale rozumiem, że on tak z troski o mnie, żebym się wyspała choć odrobinę... Zasypiam. I znowu to monotonne stukanie, przechodzące momentami w intensywne okładanie. Otwieram oczy i tym razem widzę starszą córkę walącą mnie po ramieniu (widać stukanie okazało się nieefektywne). Nie czekając na zaproszenie, dziecko (drugie już!) gramoli się do łózka. Od tego momentu jestem: podduszana, przygniatana, kopana, przesuwana, spychana na krawędź łóżka i zmuszana do przybierania pozycji sprawiających ból - fizyczny i psychiczny. Nie istnieje żadne hasło bezpieczeństwa, które odwołałoby tą imprezę. Wstaję, przeciągam się, zerkam na zegarek: 3 w nocy. Chwilę obijam się po domu, parę minut bębnię paznokciami w parapet i biję się z myślami. Potem wracam do łóżka. Każdy ma takiego Graya jakiego sobie pościeli...

3 komentarze:

  1. Haha, no ja nie czytałam, więc trudno mi się wypowiadać, ale i tak uważam, że mam najlepsze noce ze wszystkich - śpię jak kamień!:D
    Mój cudowny, wspaniały, nieodrodny syn odziedziczył po mnie skłonność do spania jak kamień i tak sobie obydwoje jak kamienie śpimy od wieczora aż do bladego świtu:)
    Ojciec na Szczycie za to ma większe urozmaicenie, bo narzeka, że kopany przez nas jest;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Twój tekst świetnie poprawił mi humor :D

    OdpowiedzUsuń

Komentuj, na zdrowie!

AddThis