poniedziałek, 22 grudnia 2014

Poczucie to dwulicowy drań

Każda matka i każdy ojciec miewa (lub permanentnie ma) podczas zabaw z dziećmi POCZUCIE - takiego małego cichego skurczybyka, który podszeptuje nam gdzieś za uszami co byśmy mogli robić innego podczas gdy układamy tysięczną wieżę z klocków lego, czeszemy setny raz lalkę barbie i pięćdziesiąty piąty zmieniamy jej sukienkę i buty, osiemdziesiąty ósmy bawimy się w sklep kupując wciąż te same plastikowe gruszki, marchewki i jabłka, płacąc wciąż tymi samymi plastikowymi pieniążkami i wypowiadając w kółko te same formułki.


Większość z nas ma takie zabawy w repertuarze swoich dzieci, na myśl o których przechodzą nas ciary, a udział w nich jest jak przymusowe zesłanie do szóstego kręgu piekieł. Minimum. A jak już siedzimy w tym piekle to towarzyszy nam... POCZUCIE, a jakże! Okropne poczucie, czyli ten skurczybyk, który podsyłał nam wcześniej wizje, co byśmy mogli robić innego - teraz szepce, że jesteśmy złymi rodzicami, bo jak tak można nudzić się tymi zabawami z naszym ukochanym potomstwem, jak można się nie cieszyć dookoła głowy nieomal, że możemy kupić te plastikowe warzywa i owoce, zapłacić za nie plastikowym pieniążkiem i jeszcze ubrać te lalki...

Rodzicielskie POCZUCIE to dwulicowy drań 
- jedna jego twarz to poczucie winy, 
a druga poczucie marnowanego czasu. 
Zamordujmy drania!

Po pierwsze - mamy przecież prawo do tego, żeby pewne zabawy lubić, a innych nie. Wybierzmy więc takie, w których możemy odnaleźć tzw. fun. Bawmy się w to co i nam sprawia przyjemność - lepsze wyeliminowanie pewnych zabaw niż bawienie się w nie ze skwaszoną miną i tym skurczybykiem na ramieniu, szepcącym niestrudzenie, że można by w tym czasie poczytać, posprzątać, cokolwiek... Te zabawy, które przybliżają nas do wspomnianego szóstego kręgu piekieł - zminimalizujmy, omijajmy, zastępujmy, zlecajmy...

Po drugie - poczytajmy, posprzątajmy, cokolwiek, a potem się bawmy. Mamy prawo do bycia spełnionymi i zadowolonymi. Lepsza godzina intensywnej zabawy, w której jesteśmy w stu procentach skupieni na nie rozpiżdżeniu 1,5 metrowej wieży z klocków lego niż trzy godziny szarpania się między klockiem lego, zmywarką i gazetą...

Po trzecie - zaakceptujmy monotonię w taki wymiarze, na jaki możemy sobie pozwolić. Jeżeli szepczący skurczybyk opanuje nasze bycie z dzieckiem najprawdopodobniej będzie nas szlag trafiał i cholera brała... Akceptując monotonię zamykamy dziób skurczybykowi, wytrącamy mu argumenty z bezczelnych łap.


Uczę się akceptować monotonię, bo wiem, 
że moje dzieci czasem jej potrzebują. 
I uczę się akceptować fakt, że moje potrzeby są równie ważne, co potrzeby moich dzieci, a bycie dobrą matką nie oznacza ubrania się w formę: śpiewam, tańczę, recytuję - choćby w piekle.


2 komentarze:

  1. Mogłaby Pani książkę i to nie jedną napisać.Już same te posty mogły by służyć za jej treść. Są wyjątkowe i trafione w 10!!!! Jakby takowa książka powstała, kupie od razu i jeszcze po autograf pośpieszę.Poproszę o info! Żeby mnie wieść o książce nie ominęła. . Pisze poważnie! Nie kpię i nie żartuję! Pozdrawiam, Zdrowych, Wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję.
      Piszę m.in. po to, żeby pewne rzeczy i emocje poukładać sobie w głowie i sercu. Jeżeli komuś przy okazji pomagam pozamiatać, poukładać lub po prostu ułatwiam nazwanie rodzicielskich rozterek - to ogromnie się cieszę
      Książka dojrzewa we mnie :)
      Spokojnych Świąt!

      PS Nie jesteśmy na Pani!

      Usuń

Komentuj, na zdrowie!

AddThis